środa, 29 lipca 2009

SMUTNA HISTORIA

Człowiek wchodzi w życie bez doświadczenia i wiele rzeczy robi źle. Później nie da się tego odkręcić. Grzechy młodości to drobiazg. Je się przeżywa, często boleśnie, lecz się z nich wyrasta i mogą nie mieć większego wpływu na dalsze życie. Gorsze, bo nienaprawialne, są grzechy ojca.
Oprócz Mirona i Maćka (to osobna sprawa), z moją kochaną Marylką mam dwójkę dzieci: Katarzynę i Tomka. Od Tomka mam trzech wnuków.

Ciężko pisać, bo to smutna historia.
Za późno zdałem sobie sprawę, że córka i syn są już dorośli i nie potrzebują moich rad czy pomocy na każdym kroku, że nie trzeba im robić kanapek do pracy, sprawdzać w nocy czy przypadkiem nie śpią odkryte i nie marzną, że mają prawo nie wrócić do domu na noc, że mogą się upić na imieninach kolegi i że w ogóle mogą robić co chcą. Ojcowałem im i matkowałem, aż mnie znienawidziły. Nie mogły znieść mojego wściubiania się w ich sprawy osobiste. Ręce się im trzęsły ze zdenerwowania, gdy pytałem kto do nich telefonuje i czego chce, dokąd idą, kiedy wrócą. Poza tym miały do mnie pretensje, że nie mieszkamy w domu z kilkoma sypialniami i łazienkami, że nie staram się o lepszą pracę z wyższą pensją, tylko satysfakcjonuje mnie zarobek nauczyciela, że, generalnie, jestem życiowym niedojdą. Przypadkowo posłyszałem, jak Katarzyna użalała się przed Tomkiem, że koleżanek nie może zaprosić do domu, bo matka wariatka, a ojciec stary zrzęda, belfer, a kto wie czy też nie wariat.

Katarzyna po studiach uciekła do Chicago, gdzie poznała starszego o dwadzieścia kilka lat Amerykanina i wyszła za niego. Odnoszę wrażenie, że ten Amerykanin, niewiele młodszy ode mnie, zupełnie mnie przypomina, za wyjątkiem oczywiście konta bankowego. Tak wywnioskowałem z listów i rozmów telefonicznych, kiedy to jeszcze do mnie pisała i dzwoniła. W tym przypadku zdaje się potwierdzać to, co mówią psycholodzy: córki często znajdują mężów podobnych do swoich ojców. Katarzyna czasami przysyła mi kilkaset dolarów i zdjęcia znad wodospadu Niagara, z Manhattanu, Las Vegas, z Alaski. Pod względem materialnym dobrze się jej wiedzie, ale dzieci nie ma. Wydaje się mi, że dzieci nie ma bardziej z mojego i Marylki powodu, niż, że mąż już przekwitł. Mając dzieci czułaby się w obowiązku pokazać im dziadka, babkę i kraj, z którego wywodzi się ich matka. Jak znam Katarzynę, to obawiała się, że dzieci po zobaczeniu dziadka, babki i Polski nabawiłyby się kompleksu niższości, a ona nie chciałaby, żeby z takim garbem wchodziły w dorosłe życie.

Tomek na moje zdecydowane życzenie, pod rygorem, że nie dam mu pieniędzy na żadne inne studia, ukończył zootechnikę na Akademii Rolniczej w Krakowie. Pragnął zdawać na AWF. W liceum biegał na średnie i długie dystanse. W zawodach dla amatorów zawsze plasował się w pierwszej piątce, kilka razy był pierwszy. Chciał dalej, już jako zawodnik AZS AWF, kontynuować swoje hobby, ale ja umyśliłem sobie, że na starość będę mieszkał na wsi. Sądziłem, że Tomkowi też się to z czasem spodoba. Kupi gospodarstwo z większym kawałkiem ziemi, będzie hodował krowy lub owce, albo posadzi drzewa owocowe, bo przy sadzie nie ma tak dużo roboty jak przy zwierzętach, i będziemy sobie na wsi spokojnie, zdrowo i dostatnio żyli. Ja, ewentualnie, mógłbym mu bawić wnuki. Nie wyszło, jak chciałem. Po obronie pracy magisterskiej Tomek rzucił we mnie dyplomem zootechnika i powiedział, że nigdy nie będzie bykom jaj huśtał i na żadnej wsi nawet przez jedną noc nie pozostanie. Później zrobił kurs instruktora tenisa ziemnego i wyjechał do Warszawy. Po kilku latach wybudował na Mokotowie korty tenisowe i z nich żyje całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, że utrzymuje trzy byłe żony i trójkę dzieci, no i nowe kochanice. Żony uczył wcześniej grać w tenisa. Kochanki, podejrzewam, także. Zawód instruktora tenisa, jak widać, należy do bardziej ryzykownych, choć pewne profity przynosi. Czasami zazdroszczę mu tych profitów, gdy je widzę z bliska, bo przyjeżdża z nimi do Krakowa. Mają po dwadzieścia parę lat i wielki talent tenisowy, na miarą Szarapowej. Ciekawe, dlaczego nie na miarę amerykańskich sióstr Williams? Amerykanki są lepiej notowane w rankingu niż Szarapowa. Ale, wiadomo, nie ta uroda. Tomek, po odwiedzeniu matki w szpitalu, zaprasza mnie i kochanicę na obiad do jakiejś lepszej restauracji. Płaci rachunek w wysokości połowy mojej emerytury, i jakby mi przy tym mówił: widzisz, dziadu, można żyć inaczej niż ty żyłeś. Nie wie, że ja wiem, że raz próbował popełnić samobójstwo. Czyli szczęśliwy na pewno nie jest.

Niekiedy przyjeżdża do Krakowa z synami, a moimi wnukami. Wtedy idę z chłopcami na Wawel, do Kościoła Franciszkanów pokazać witraże Wyspiańskiego, do Muzeum Czartoryskich, gdzie się znajduje "Dama z łasiczką", turecki namiot, mumie z Egiptu. Ale ich to zupełnie nie interesuje. Wolą siedzieć w ogródku którejś z kawiarni przy Rynku, bo tam mogą się napić Coli i uruchomić internet w swoich laptopach. Ukrywają zniecierpliwienie moją obecnością. Odnoszą się do mnie jak do groźnego psa, wobec którego należy zachować spokój, nie wykonywać gwałtownych ruchów, nie podnosić głosu. Myślą, że jestem takim samym skurwielem jak ojciec, który zostawił ich samych z matkami, a sam szlaja się z coraz to młodszymi. Wnuki są dorosłe, chodzą do liceum, potrafią ocenić postępowanie ojca. Do mnie uśmiechają się tylko wtedy, kiedy daję im banknot.

2 komentarze:

  1. Niestety takie historie ...smutne historie są już na porządku dziennym ...tylko ciągle nie wiadomo dlaczego coraz mniej młodzieży woli lapka i colę albo piwo w kawiarence ,niż obejrzenie czegoś wartościowego.CZy to aby nie "nasza" wina?
    Pozdrawiam :)
    Agata J.

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś chyba udało mi się wygrać w moim życiu...tak niewiele, a jednak. Moje wnuki uśmiechają się do mnie i witają radośnie, nie tylko wtedy, gdy widzą banknot w mojej ręce. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń