wtorek, 23 lutego 2010

1%

Moja młoda znajoma jest na wózku inwalidzkim. Znam ją od lat, bardzo zdolna i żądna życia dziewczyna. Czeka na operację kręgosłupa. Można jej pomóc przekazując 1% podatku.
A oto dane do pita:
1. nazwa OPP: Fundacja Anny Dymnej "Mimo wszystko"
2. nr KRS: 00 00 17 44 86
3. cel szczegółowy: indywidualne hasło podopiecznego: Barbara Galica

*trzeba wpisać to wszystko, co pogrubioną czcionką.

Bardzo żałuję, ale sam nic więcej nie potrafię dla niej zrobić.

niedziela, 21 lutego 2010

PIĘKNA DWUDZIESTOPAROLETNIA

Oglądam olimpiadę w Vancouver. W końcu było się mistrzem Małopolski w skoku o tyczce i moje zainteresowanie sportem, już tylko jako kibic, nie zmalało. Nie mam głowy i ochoty pisać kolejnego odcinka bloga. Ale podczas reklam zajrzałem do niego i przeczytałem cudowny komentarz od pięknej dwudziestoparolatki. Pomyślałem z radością, że wreszcie komuś w czymś pomogłem, i nie tylko jednej osobie, w tym wypadku kobiecie, lecz także wielu mężczyznom nie wyłączając samego siebie.

Latem, w czasie upalnej pogody, dzieje się tak, że kobiety ubierają się w mini, żeby pokazać nogi, ubierają obcisłe i krótkie koszulki, żeby pokazać i uwydatnić piersi i płaskie brzuchy, malują twarze, żeby wzmocnić urodę, często chodzą w półprzeźroczystych sukienkach, aby pokazać bieliznę i te części ciała bez bielizny, a później złoszczą się, że faceci się na nich gapią. A co ci biedacy mają robić, gdy widzą coś tak uroczego?

Gdy się wyjdzie wysoko w góry, to nie ma nikogo kto by zamknął oczy i nie patrzył na piękny krajobraz, ani w muzeum, stojąc przed wspaniale namalowanym aktem, odwracał oczy od niego. Piękno przyciąga, piękno raduje, cieszy oko, trzeba się nim delektować. Delektować się nim powinny nawet same jego właścicielki (byle nie popaść w narcyzm), bo w przeciwieństwie do gór i obrazów ich uroda jest przemijająca. Moja kochana, zjawiskowa Marylka, nim zachorowała i wylądowała w szpitalu, uwielbiała gdy mężczyźni oglądali się za nią, a mnie serce rosło, że mam taki ósmy cud świata. Cieszyłem się, że inni też w niej widzą wspaniałe dzieło Boga.

To hipokryzja (obłuda, dwulicowość), kiedy ktoś odsłania piękne przymioty ciała, a następnie denerwuje się, że się je ogląda. Mężczyźni jak mogą skrywają swe spojrzenia, żeby nie uchodzić za podglądaczy (zwłaszcza gdy są w towarzystwie partnerek), ale im się to nie udaje. Budowa oczu mężczyzny jest tak skonstruowana, że aby coś dokładnie zobaczyć muszą jak latarka wpatrywać się w punkt, który chcą zaobserwować. Kobiety mogą patrzeć panoramicznie. Spoglądają na przykład w twarz, a widzą przy tym całą resztę (i udają Greczynkę).

Marylka sama zwracała mi uwagę: popatrz na nią jakie ma pośladki czy uda. Wiedziała, że widok czegoś ładnego sprawia mi przyjemność, o spojrzenia nie była zazdrosna. Patrzyłem i podziwiałem. Żaden obraz nawet najlepszego malarza nie odda piękna żywej kobiety w ruchu.

Piękna dwudziestoparolatko, uśmiechaj się do mężczyzn, którzy ci się przyglądają, a nie rób skwaszonej i zgorszonej miny, która mówi: co, pacanie, tak się wgapiasz we mnie. Za piętnaście lat będziesz tęsknić za tego rodzaju spojrzeniami. Mnie ileś tam dodatkowych kolejnych lat nie przeszkodzi, jak teraz będę się bezkarnie oglądał za młodymi. A gdy już zostanę zmuszony jeździć na wózku inwalidzkim, to zamontuję uprząż z przodu wózka i będę prosił dziewczęta, żeby mnie kawałek pociągnęły. Na pewno nie odmówią, a ja w tym czasie obejrzę sobie ich napięte pośladki i uda. Genialne, nie? Na wszystko można znaleźć sposób, jeśli ma się mądry łeb na karku i niespożytą potrzebę piękna.

Na koniec, poniekąd na marginesie tego co wyżej napisałem. Nie mogę się oprzeć zdumieniu, że piękne młode kobiety zaglądają do bloga o tytule EMERYT POLSKI. To ogień i woja. Nie wiem jak to wyjaśnić.
I już zupełnie na koniec miła dwudziestoparolatko, która po latach przejrzałaś. Jeżeli na koszulce wydrukowałabyś sobie napis EMERYT POLSKI, wiedziałbym że to ty i ulicą szedłbym za tobą kilometr albo i dalej, żeby ci się przyglądać. Jeśli byś to zrobiła i zobaczyła za sobą utrudzonego marszem starszego pana (ładniej to brzmi niż "dziadek"), może już słaniającego się ze zmęczenia, obdarz go promiennym spojrzeniem i (aż nie mam śmiałości tego napisać, ale odwaga mnie nie opuszcza) na chwilę unieś koszulkę lub spódnicę. Będę miał co w Niebie opowiadać, nawet anioły zazdrościć mi będą.

niedziela, 14 lutego 2010

LEGENDA O ARYSTOTELESIE

Ochłodziły się moje uczucia i zmysły. Nie tylko moje, Ilony Małkowskiej także. Powoli wracamy do naszej wcześniejszej relacji: przyjaciel - przyjaciółka. Coraz mniej czasu spędzamy w pozycjach równoległych do siebie i równoległych do ziemi jednocześnie i jest to takie bardziej dla zdrowia, że tak nazwę. Spokojnie, przewidywalnie, bez większego uniesienia, ale też miłe. Tylko że oboje zdajemy sobie sprawę, że ten rodzaj związku pomiędzy nami kończy się. Lecz to nam nie przeszkadza, częściej rozmawiamy, oglądamy telewizję, dwa razy poniosło nas nawet do teatru Bagatela na komedyjki. Nie rozstaniemy się mimo to.

Rzadko się zdarza, żeby kobieta i mężczyzna pozostawali w przyjaźni po schłodzeniu uczuć i rezygnacji z seksu. Nam się to chyba zdarzy. Oboje jesteśmy samotni, nie chcemy całkowitej separacji. Teraz nawet lepiej się dogadujemy, mniej tajemnic i niedopowiedzeń. Po prostu znamy się jak dwa łyse konie. (Znowu się muszę zastanowić: dlaczego jak dwa łyse konie? I co to w ogóle jest łysy koń? Stary? Bez grzywy? Ale nie widziałem konia bez grzywy. Dawniej nie roztrząsałem różnych powiedzeń). Czyli, że znamy się bardzo dobrze. Znamy się lepiej niż uprzednio.

Jeżeli chodzi o sam seks, to nam się po prostu już nie chce. Nie, że nie chce generalnie, tylko nie chce nam się siebie. Ta przygoda dobiega końca. Zauważyliśmy (mogę stwierdzić także w imieniu Ilony), że już nie jesteśmy młodzi i ładni, że nie mamy sprężystych, umięśnionych ciał, że zmarszczki na twarzy i szyi i lepiej żeby w pokoju było zgaszone światło. Samo piękno duszy, jak wiadomo, nie wystarcza. Dawniej mogłem długo "intelektualnie" rozmawiać z głupią gęsią, pod warunkiem, że była ładna. Piękno czyniło z niej mądrą, ciekawą, nawet szlachetną. Piękno to naturalne wywyższenie i nie ma się co zżymać na to, że ludzie są nim niesprawiedliwie obdzieleni. Wielu intelektualistów, artystów, prawdziwie mądrych ludzi zakochuje się w samym pięknie. Poeci przydają pięknu bez liku przymiotników o dobrym zabarwieniu. I to jest dobre, bo piękna kobieta i przystojny mężczyzna czynią świat wspanialszym o ten jeden aspekt (od łacińskiego "aspectus": spojrzenie, widok). Reszta to o dupę rozbić.

Gdy przyjdzie ciepła wiosna i kobiety porozbierają się, hormony znowu zaczną grać. Nic na to nie poradzę. Dziewczęta na ulicy będę widział nagie, jak je widzą najlepsze prześwietlacze rentgenowskie w bramkach na lotniskach. Będę sobie wyobrażał... Z nimi chętnie, nawet zaraz po wyjściu na Kilimandżaro (niedawno opowiadali mi znajomi, że to straszna mordęga).
Myślę, że jeśli to czyta dwudziestolatek, oburzy się: że też dziadkowi jeszcze się chce i ma czelność głosić to, zboczeniec! Nie dziwię się. Erotyka kojarzy się z młodością. Dwudziestolatek nie marzy o pójściu do łóżka z siedemdziesięcioletnią kobietą, a jeśli marzy, to wtedy jest to zboczenie. Przyjdzie dzień, że dwudziestolatek będzie miał siedemdziesiąt lat i zacznie ociekać śliną na widok młodej kobiety. Czy wówczas nazwie siebie zboczeńcem? Piękno jest ponadczasowe także pod tym względem.

Jest piękna legenda o Arystotelesie, którą niedawno przypomniał w Gazecie Wyborczej Adam Leszczyński. Trudno mi się oprzeć i nie przekazać jej dalej. Legenda ma związek z ponadczasowością piękna, w tym sensie, jak napisałem przed chwilą. Poza tym jest przestrogą dla starych pryków, którzy uważają, że obecne młode pokolenie jest zepsute, że młodzi myślą tylko o pieniądzach i seksie. Wszyscy o tym myślą.

Oto wspomniana legenda:
Wielki filozof Arystoteles, nauczyciel młodego króla Aleksandra Wielkiego, próbował skłonić go do porzucenia pięknej kochanki Filidy. Filozof uważał, że namiętność pochłania czas i energię króla, przez co ten zaniedbuje swoje obowiązki. Odbył z wychowankiem poważną rozmowę, w której apelował do jego rozsądku i poczucia odpowiedzialności. Aleksander wprawdzie niechętnie, ale w końcu dał się przekonać racjonalnym wywodom nauczyciela.
Wściekła Filida chciała się zemścić na filozofie i odzyskać względy Aleksandra. Uknuła więc prosty plan. Pewnego poranka, kiedy Arystoteles był pogrążony w lekturze poważnych ksiąg, przyszła w stroju niedbałym do ogrodu pod oknem jego pracowni. Zaczęła tańczyć i śpiewać. Stary filozof nie mógł powstrzymać pożądania. Zamknął nudne księgi, wybiegł do ogrody i wyznał Filidzie, czego pragnie (niektóre wersje opowieści opisują z upokajarzącymi detalami niezdarne zaloty brodatego mędrca.

Filida postawiła warunek: spełni życzenie, ale tylko wtedy, kiedy Arystoteles założy siodło, zacznie chodzić na czworaka i udawać konia, a ona przejedzie się na jego grzbiecie po ogrodzie. Kiedy dziewczyna dosiadła już filozofa, zaśpiewała pieśń na cześć miłości. Wtajemniczony w plan król Aleksander, który patrzył na tę scenę z ukrycia, wyskoczył zgorszony. "Mistrzu, jak to możliwe?" - zapytał czerwonego jak burak filozofa.
Zgodnie z legendą Arystoteles - jak na mędrca i wychowawcę przystało - usiłował wybrnąć z tej kompromitującej wpadki, wygłaszając umoralniający wykład. Jeżeli mądry, siwowłosy filozof, stary i doświadczony, nie potrafi oprzeć się sile miłości, tym bardziej Aleksander, młody i porywczy, powinien się mieć na baczności. Aleksander wysłuchał mistrza i wybaczył mu, ale przywrócił Filidę do łask.

środa, 10 lutego 2010

PERŁA, JEMIOŁA, GRUSZKA, CZYLI B.S.

Zimno na zewnątrz. Także ochłodziły się moje uczucia. Zmysły erotyczne nie mogą długo pozostawać w temperaturze wrzenia. Chociaż, bo ja wiem, gdyby moja kochana Marylka nie zachorowała, nasze zmysły wciąż wstrząsałyby nami, jak gotująca się woda w garnku wstrząsa przykrywką garnka. Jeśli iść dalej tym porównaniem, to ja i Marylka tygodniami moglibyśmy napędzać tłoki parowozu.
Zdaje się, że to porównanie nie bardzo mi wyszło. Tak to jest, kiedy się chce po literacku, wzniośle, romantycznie coś napisać, a brak talentu i wychodzi przybyszewszczyzna. Czy o Stanisławie Przybyszewskim jest jeszcze jakieś słowo w podręcznikach szkolnych? Muszę przy okazji zobaczyć. Przed wojną, przez kilka lat (umarł w 1927 r.), to była Postać, Bóg Literatury w Młodej Polsce, choć książki pisał w języku niemieckim. Przybyszewski pojawił się w Polsce (z Berlina, stolicy ówczesnej bohemy europejskiej) jak oślepiający meteor, a zniknął gdzieś jak meteoryt.

Tego, że brak mi talentu, proszę nie brać na serio. Napisałem tak, pamiętając, że poniżeni zostaną wywyższeni. Niedługo zabiorę się do pisania powieści, zobaczycie! Nike, Goncourt, Pulitzer, Faulkner Award, Jerusalem Prize, Leninowska... Nie, tej ostatniej nagrody już nie ma. Jedna z czytelniczek EMERYTA POLSKIEGO nazwała moje wpisy perełkami. I tego będę się trzymał. Nawet za cenę, że wywyższeni zostaną poniżeni. No bo jeśli te utworki perełkami, to powieść będzie perłą. Chociaż nie rozumiem, dlaczego perły są tak bardzo cenione. Przecież to coś w rodzaju pasożyta żyjącego w małży. Jemioła na sośnie też jest pasożytem, a jakoś nikt się nią nie zachwyca. Gruszka na wierzbie też jest pasożytem, a niektórzy traktują ją jako coś niedościgłego. Pokręcone są nasze oceny i zachwyty.

Zdaje się, Karolku, że za dużo wina wypiłeś. Nie wiem, czy za dużo, ale wiem, bo widzę, że wypiłem wszystko. Dwie butelki Sophii puste. Znajduję się w kłopotliwej sytuacji, która wymaga wyboru: pójść do sklepu, czy pisać tu dalej? Sam z sobą się droczę, gdyż wiedziałem co zrobię. Ale czy prawdziwy przyszły powieściopisarz i prawdziwy przeszły mistrz Małopolski w skoku o tyczce, będzie się długo zastanawiał, co lepsze? Jasne, że nie.

poniedziałek, 8 lutego 2010

BOGUŚ HAZARDZISTA 3

Luśka Stykówna przyszła do mnie zapłakana, cała rozdygotana.
- Zabiję tego drania - powiedziała.
To jest więcej osób, które chcą zabić Bogusia, pomyślałem.
- Dlaczego? - udałem zdziwionego, bo już się domyślałem, dlaczego chce go zabić.
- Zastawiłam w lombardzie dwa pierścionki z brylantami, żeby miał pieniądze na odegranie się w kasynie - łkała. - To jedyne cenne rzeczy, jakie mi zostały po mamusi.
- Gdzie on teraz jest?
- Nie wiem. Czekałam na niego do rana.
- Nie poszłaś z nim do kasyna?
- Chciałam, ale on powiedział, że musi tam być sam, żeby się nie rozpraszać, skupić uwagę wyłącznie na ruletce. Boguś przyjdzie do pana, profesorze?
- Nie wiem - odrzekłem, lecz miałem pewność, że Bogusia następnych kilka lat nie zobaczę.
- Gdyby przyszedł, nie mu pan powie, że mu wybaczę, niech tylko mnie odwiedzi.
- Dobrze.
- Mam jeszcze jeden złoty pierścionek - dodała.
- Boguś o nim wie?
- Nie powiedziałam mu.
- Szkoda, wtedy na pewno by przyszedł. Dzwoniłaś do niego?
- Tak, ale nie odbiera telefonu.
- To wyślij mu esemesa z wiadomością, że masz złoty pierścionek. Może wówczas przyjdzie.
- Tak pan myśli, profesorze? - Luśka ożywiła się.
- Tak myślę.
Nie wiem, dlaczego byłem złośliwy. Może chciałem pomóc jej miłości? Bo, ostatecznie, co tam jakieś świecidełka wobec uczuć.

niedziela, 7 lutego 2010

BOGUŚ HAZARDZISTA 2

Odnowiłem znajomość z Luśką Stykówną. Kiedyś połączyła nas krótka chwila pożądliwości, raz jeden. Później trwała długa chwila obojętności wzajemnej. Następnie miał miejsce incydent na cmentarzu w Batowicach, kiedy to odkryłem, że matka Luśki leży w trumnie nie w tej bieliźnie, którą sobie kupiła na śmierć. Jadwiga Stykowa, matka Luśki, za swojego życia pokazała mi ubranie, jakie sobie naszykowała do trumny. Poprosiła przy tym, abym sprawdził, czy w trumnie będzie mieć to samo ubranie. Nie miała. Luśka pochowała matkę bez czarnego, jedwabnego biustonosza, kupionego, jeśli dobrze pamiętam, za 150 zł. W kaplicy cmentarnej zrobiła się wtedy awantura. Od tego czasu, do niedawna, Luśka i ja nie odzywaliśmy się do siebie.

Od kilku dni, odkąd Boguś mieszka, czy raczej ukrywa się u Luśki, często się widujemy. Ona przychodzi do mnie po jakieś ubranie na zmianę dla Bogusia, ja przychodzę do niej, żeby zagrać z Bogusiem w szachy. Luśka jest wtajemniczona w całą tę aferę z Bogusiem jako bohaterem i bardzo się jej podoba, że u niej przebywa mężczyzna, którego podobizny są porozwieszane w całym Krakowie i którego poszukuje policja. Pewnie przypomina jej to filmy sensacyjne.
Tylko że, spostrzegłem, oprócz roli jaką gra w tym wydarzeniu, spodobał się jej sam poszukiwany. Gdy powiedziałem, że jest kwestią kilku najbliższych dni i Boguś będzie się mógł przenieść do Kobierzyna, Luśka powiedziała zagniewana:
- Pan, profesorze, zawsze wszystko chce zepsuć. Boguś może mieszkać u mnie jak długo zechce.
- Właśnie - poparł ją Boguś - może nie trzeba, abym szedł do szpitala.
- Boguś, umawialiśmy się, że podejmiesz leczenie. Jeśli córka i zięć zechcą cię oskarżyć w sądzie o kradzież pieniędzy, wówczas leczenie się z nałogu będzie dla ciebie dobrym alibi. Poza tym doktor Wacek trochę natrudził się, żeby znaleźć dla ciebie miejsce w szpitalu.
- Karol, daj mi jeszcze kilka dni na ostateczną decyzję - poprosił Boguś.
- Dobrze - zgodziłem się, bo widziałem, że w tej chwili był na "nie".

Kilka godzin po tej rozmowie przyszła do mnie Luśka i powiedziała, że chce wziąć kredyt z banku i czy, w związku z tym, nie zostałbym poręczycielem kredytu.
- Luśka, kilka lat temu byłem żyrantem pożyczki, a później sam musiałem ją spłacać. Od tego czasu unikam takich spraw.
- Profesorze, chodzi o pana przyjaciela, Bogusia.
- Nie rozumiem - zaniepokoiłem się, bo coś sobie pomyślałem.
- Córka i policja przestaną ścigać Bogusia, jeśli jej odda te sześćdziesiąt tysięcy, prawda?
- Prawda, tak będzie.
- Boguś pokazał mi, że ma taki system gry na ruletce, że jeśli zagra za pięć tysięcy złotych, to na pewno odegra sześćdziesiąt tysięcy.
- Jak on ci to pokazał? - zapytałem ze śmiechem (wcześniej właśnie coś takiego sobie pomyślałem).
- Mam w domu taką małą dziecinną ruletkę, do zabawy. Na niej mi Boguś pokazał ten system. Wszystko się sprawdzało, wygrywał.
- Luśka, nie gniewaj się, ale gadasz jak ktoś niespełna rozumu. Nie ma systemu na ruletkę. Tam zawsze wygrywa ten, kto jest właścicielem ruletki, a nie gracz.
- Widziałam na własne oczy. Boguś wygrywał.
- To dlaczego nie wygrał, stawiając sześćdziesiąt tysięcy?
- Bo pan, profesorze, przeszkadzał mu i kazał mu stawiać na inne numery niż on chciał.
- Czyli, że to moja wina, że on przegrał tyle pieniędzy?
Sukinsyn, pomyślałem o Bogusiu. Mnie oskarża, a na dodatek mąci w głowie Luśce, która się w nim chyba zakochała.
- Pewnie tak - bezczelnie stwierdziła.
- Luśka, nie bierz żadnej pożyczki. Pięć tysięcy to on przegra w godzinę.
- Więc nie chce pan pomóc przyjacielowi?
- Chcę, ale nie w ten sposób. Luśka, nie idź na to. On jest nałogowym hazardzistą. Tacy zawsze przegrywają.
- Taki z pana przyjaciel!
Luśka wyszła wściekła. Za chwilę zapukałem do drzwi jej mieszkania. Nie wpuścili mnie.

wtorek, 2 lutego 2010

BOGUŚ HAZARDZISTA

To się wpakowałem. Bogusia, znajomego z Rzeszowa, poszukuje rodzina. Przyjechali do Krakowa w sile trzech osób. Przewodzi im córka Bogusia, czterdziestoparoletnia, energiczna, inteligentna, bezwzględna, pałająca żądzą zemsty. Gdy Boguś mówił, że córka go zabije za to, że przegrał zaliczkę na kupno mieszkania w Krakowie, myślałem iż to tylko takie gadanie ze strachu. Ale nie. Pani Anna wygląda na zdolną do takiego czynu. W oczach ma coś... morderczego. Aż sam się zacząłem bać. Jeśli pani Anna dowie się, że byłem z jej ojcem w kasynie i nie powstrzymałem go od grania na ruletce, a później ukrywałem go, to i moje życie będzie zagrożone.

Boguś panicznie boi się córki i zięcia (jest z nią jeszcze brat męża).
- Karol, oni mnie zatłuką na śmierć - łkał. - Ukryj mnie gdzieś na kilka tygodni. - I - dodał - nie zdradź się, że byłeś ze mną w kasynie, bo i ciebie obwinią o utratę pieniędzy, a ten jej mąż nie patyczkuje się, dwa razy siedział w więzieniu za pobicie.
Wpadłem na całego. Autentycznie się boję, tym bardziej, że oni już wiedzą iż byłem z Bogusiem w kasynie. Ale powiedziałem pani Annie, że byłem tam tylko godzinę i wyszedłem, a Boguś został i już się z nim więcej nie widziałem.

Boguś musiał mieć w przeszłości bliskie spotkania z kasynami. Okłamał mnie, mówiąc, że nigdy nie grał na ruletce. W kasynie od razu wiedział gdzie, co, jak. Nie bez powodu pani Anna zaraz po przyjeździe do Krakowa odwiedziła wszystkie kasyna i wywiedziała się, że Boguś już pierwszej nocy odwiedził jedno z kasyn, i że odwiedził je wraz ze mną. Przed wejściem musieliśmy okazać dowody osobiste i pracownik kasyna zapisał nasze nazwiska. Dobrze, że nie odnotowują tam, o której kto wychodzi, bo wówczas widać byłoby czarno na białym, że kłamię. Byłem z Bogusiem w kasynie do piątej rano.

- Pani Anno, nie miałem pojęcia, że pani ojciec ma tyle gotówki przy sobie - z początku rzeczywiście nie wiedziałem, dopiero jak przegrał. - Gdybym wiedział, nie zostawiłbym go w kasynie samego.
Nie jestem pewien, czy mi uwierzyła. Raczej nie, skoro śledzili mnie, gdy tylko wychodziłem z kamienicy. Zięć Bogusia poszedł za mną do "Kefirka" i przyglądał się, ile jedzenia kupuję. Kupiłem jedną bułkę i kawałek żółtego sera. To, myślę, trochę ugasiło ich podejrzenia, że ukrywam u siebie Bogusia.
Ukrywam go, bo nie ma innego wyjścia. Nie zostawię Bogusia na pastwę córki i zięcia. Zastanawia mnie, dlaczego wypuścili Bogusia z tak dużymi pieniędzmi, skoro wiedzieli o jego nałogu?

Pierwszy raz pani Anna przyszła do mnie zaraz po wizytacji kasyn. Dobrze, że Boguś był blisko domofonu i rozpoznał głos córki. Schował się w szafie z ubraniami. Następną noc Boguś spędził w kantorku mojej firmy ( jeszcze nie oddałem kluczy do tego pomieszczenia), opatulony w dwa śpiwory i starą kołdrę. Uważałem, że przesadza, nie chcąc zostać u mnie przez noc. Lecz on dobrze znał swoją rodzinę. Tuż przed dwudziestą drugą pani Anna przyszła do mnie w towarzystwie policjanta w cywilu.
- Ojciec ukradł mi sześćdziesiąt tysięcy złotych - oznajmiła nienawistnym tonem - i teraz jest poszukiwany przez policję. Myślę, że pan ukrywa ojca.
Policjant zapytał:
- Zgodzi się pan, żebym zajrzał w kilka miejsc i sprawdził, czy tutaj nie ma poszukiwanego?
- Niech pan zagląda - zgodziłem się.
- Jeśli go znajdę - przestrzegł policjant - może pan być oskarżony o ukrywanie przestępcy. Jeśli jest, proszę dobrowolnie powiedzieć.
- Nie ma - rzekłem i ze złością zwróciłem się do córki Bogusia - a pani niech mnie nie wrabia w wasze rodzinne sprawy. Poza tym, nawet jak przegrał pieniądze, to co, wsadzi pani ojca do więzienia? Albo zabije?
- Z ust mi pan to wyjął - odpowiedziała. - Jedno albo drugie na pewno się stanie.

Policjant zajrzał do szaf, otworzył kanapę, otworzył lodówkę, zajrzał do pralki i pogrzebał w koszu z brudnymi ubraniami. Na końcu pochylił się nad wanną i dokładnie ją oglądał. Zdziwiłem się:
- Myśli pan, że się tak rozpłaszczył w wannie, że z dalsza go nie widać? - I nagle mnie olśniło - a może pan szuka trupa?
- Niczego nie możemy wykluczać - rzekł policjant obojętnie. - Był pan karany?
No jasne, przecież mogłem zamordować Bogusia i zabrać mu pieniądze.
- Nie byłem.
Policjant zlustrował jeszcze podłogę i ściany, po czym wręczył mi wizytówkę i rzekł:
- Gdyby się pojawił, niech pan natychmiast do mnie dzwoni.
- I do mnie - pani Anna też dała mi wizytówkę.
Wyszli.

Dwie godziny później, nie świecąc na klatce schodowej, zszedłem do kantorka na parterze i powiedziałem Bogusiowi o wizycie córki z policjantem.
- Jezu, teraz mogą rozesłać za mną list gończy. Muszę zmienić wygląd i uciekać z Krakowa - biadał.
- Masz dokąd?
- Nie bardzo. Poza tym nie mam pieniędzy - spojrzał na mnie, chyba chcąc przypomnieć, że jestem mu winien 800 zł.
- Osiemset złotych, pamiętam. Pożyczę od syna i oddam ci.
- Gdybyś mógł pożyczyć więcej, poszedłbym do kasyna i odegrał pieniądze.
Nie chciałem tego komentować.

W południe, gdy wyszedłem z domu, zobaczyłem na ulicy odbite na ksero kolorowe zdjęcia Bogusia. Był na nich całkiem podobny do siebie, jakby zdjęcia były robione wczoraj. Poprzylepiano je do słupów i ścian. Zamyślony Boguś patrzył na mnie co 20, 30 metrów. Wyobraziłem sobie, że cały Kraków jest zalepiony fotkami Bogusia.

Zastanawiałem się, gdzie mógłbym na dłuższy czas umieścić Bogusia, tak, żeby go nie znalazła córka (bo w to, że będzie go szukać policja, jakoś nie wierzyłem), i przyszło mi do głowy genialne rozwiązanie: Kobierzyn. Oddział Terapii Uzależnień, czy jak to się nazywa? Widziałem gdzieś po drodze do pawilonu Marylki. Wtedy, za jednym wyjazdem, będę odwiedzał i Marylkę, i Bogusia.
O umieszczeniu Bogusia w szpitalu w Kobierzynie postanowiłem porozmawiać z doktorem Wackiem. Na pewno pomoże. Boguś, wszystko na to wskazywało, był uzależniony od hazardu. Jeśli dotąd nie chciał się do tego przyznać i leczyć się, to teraz jest do tego przymuszony.

Boguś nieoczekiwanie łatwo przystał na leczenie w Kobierzynie. Zobaczył, że to jedyne rozsądne wyjście, bo i leczenie, i ukrycie się przed córką, i może w przyszłości wybaczenie ze strony rodziny. Pozostało mi tylko znaleźć na kilka dni, nim zdołam umieścić go w Kobierzynie, jakieś bezpieczne miejsce dla niego. I takie miejsce, nawet bez wychodzenia z kamienicy, co byłoby ryzykowne dla Bogusia, znalazłem u Luśki Stykówny. Zgodziła się, za pieniądze oczywiście, aby Boguś mieszkał u niej przez parę dni.