piątek, 29 października 2010

PRL I WOJNA

Pani Anna S. chciałaby, żebym powspominał swoją PRL-owską przeszłość. No nie wiem. To może być zgubne dla mojej reputacji (w pewnych kręgach). Bo jeśli przyznam, że mi się podobało życie w socjalizmie, powiedzą, że jestem postkomuch. A tu nic z tego. Nie wstąpiłem do PZPR, choć partyjni towarzysze namawiali, obiecując stanowisko dyrektora liceum. Później nie wstąpiłem do "Solidarności", przez co z kolei nie dostałem żadnej posady w krakowskim kuratorium, o co zabiegałem.
Moja natura wzdraga się przed przystępowaniem do masowych ruchów. Podobnie jak wzdraga się przed uczestnictwem w masowych imprezach, typu mecz piłkarski czy koncert na krakowskim Rynku. Nie znoszę, a właściwie to boję się tłumu. Chyba że ów tłum stanowiłyby młode, piękne, roznegliżowane kobiety. Nawet nie chodzę do kina, w którym leci jakiś głośny, oskarowy film. Siedzieć w fotelu ściśnięty pomiędzy dwoma osobnikami, którzy na dodatek trącają mnie łokciami? Nigdy. Chyba że tych dwóch osobników byłoby młodymi, pięknymi, roznegliżowanymi kobietami.

Co do życia w PRL-u? Dobrze mi było. Pensja nauczycielska, plus korepetycje, wystarczały mi na życie. Później, gdy stałem się tzw. prywatną inicjatywą, było mi jeszcze lepiej pod względem materialnym. Codziennie wpływała mi do kieszeni żywa gotówka. Co kilka miesięcy odwiedzał mnie urzędnik z wydziału handlu, żeby mi wlepić domiar za nadmierne wzbogacenie się (taki był zwyczaj w PRL-u). Częstowałem urzędnika wódką, moja kochana Marylka bawiła go rozmową i pozwalała mu patrzeć na siebie, więc te domiary były niewysokie.

Nasz polski socjalizm, jako ustrój, był niewydolny ekonomicznie, poza tym obrósł w wiele głupot, które ogromnie doskwierały ludziom w codziennym życiu. Musiał zniknąć tak źle realizowany system. W Szwecji nie zniknął i tamtejsi obywatele pragną dalej tak żyć. W Polsce socjalizm ze względu na złe doświadczenia wydaje się być na zawsze wyklęty. Ale socjalizm to przyszłość dla świata, bo ideą tego ustroju jest sprawiedliwy podział bogactwa. Nie powinno być tak, jak jest, że 20% ludzi na świecie jest właścicielami 90% dóbr materialnych w różnej postaci. Jak długo da się mieszkać w domu ze złotymi klamkami, jeśli ten dom stoi w sąsiedztwie slumsów?

PRL wspominam dobrze. Ale też dobrze wspominam wojnę. Ktoś może powiedzieć, że moja rodzina była Volksdeutsch-ami, ale nie była. W czasie wojny, jako młody chłopak, mieszkałem na sandomierskiej wsi u dziadka, który tam administrował kolejny podupadły majątek. Niemców widziałem tylko raz. Dwóch niemieckich żołnierzy przyjechało do wsi motorem z przyczepą. Przyszli do dworu do dziadka i kazali mu oddać auto. Ktoś doniósł, że dziadek ukrywa w stodole DKW (przedwojenne auto osobowe). Dla tych Niemców to był pechowy dzień, delikatnie mówiąc. Akurat we dworze byli partyzanci, którymi dowodził syn dziadka, a mój wuj, i oni zastrzelili Niemców i zakopali ich w lesie, razem z motorem, żeby całkowicie zatrzeć ślady. Tylko tych Niemców widziałem w czasie wojny.

Czasy Franciszka Józefa I w Galicji też wspo... Pardon, to tak dla zmyłki. Mimo wszystko nie jestem Matuzalemem.

Nic nie poradzę, że mi się podobało to, co nie powinno było podobać. R.S., dużo młodszy ode mnie, napisał autobiograficzną książkę pt. "Telefon do Stalina", w której jest o chłopaku dorastającym w PRL-u. Odnoszę wrażenie, że młodemu R.S. też podobał się socjalizm. Mimo że dorosły R.S. nie miał lekkiego życia ani w socjalizmie, ani nie ma w kapitalizmie.

poniedziałek, 25 października 2010

POMNIK MYSZY

Kundel wreszcie znalazł stworzenie, którego się tak bardzo nie boi. Do białej myszy o czerwonych oczach potrafi blisko podejść, kiedy ta jest ustawiona bokiem do niego. Ale gdy mysz odwróci się do Kundla głową, i postawi przy tym uszy, Kundel chowa ogon pod siebie i odchodzi.
Myślę, że to wielkie szczęście dla Kundla mieć takiego pana jak ja. Jestem wyrozumiały, nie gniewam się na niego, że jest tchórzem. U kogo innego taki pies nie miałby łatwego życia.
Mysz też ma szczęście. Prawdopodobnie uniknęła doświadczalnych badań medycznych, które zazwyczaj są bolesne. Ustawiłem akwarium tak, że mysz może z niego wychodzić i wchodzić kiedy chce. Je i śpi w akwarium, a resztę czasu spędza na łażeniu po mieszkaniu i rozsiewaniu czarnych bobków, które cierpliwie zmiatam do szufelki.

Ewidentnie pomogłem w życiu przynajmniej dwóm stworzeniom. Na pewno będę miał to zaliczone na plus na Sądzie Ostatecznym. Kiedyś rozmawiałem z zakonnikiem z klasztoru ojców Pijarów i on powiedział, że niektórym wystarczy że raz z czułością pogłaskali psa, i dostaną się do nieba.
Myszy też dostaną się do nieba za to, że dzięki nim ludzie otrzymują coraz to nowe lekarstwa. Do dwudziestego wieku wszelkie badania, które rozwinęły nauki medyczne, były przeprowadzane na ludziach. Między innymi badania mózgu, o czym czytałem w "Stuleciu chirurgów". Nie przekażę tych opisów, bo niektórym trudno byłoby dojść do siebie. Teraz ludzi zastąpiły myszy, króliki, szczury, psy, małpy. Znam osobę pracującą w jednej z placówek naukowych, która zajmuje się testowaniem nowych lekarstw. Ta placówka zamawia rocznie tysiące myszy ze specjalnych hodowli. Żadna z nich nie umiera ze starości, czyli po dwóch latach życia.

Mam potrzebę, żeby na koniec dokonać czegoś ważnego. Myślałem, że to będzie opowieść o Chrystusie, który z jakiegoś powodu pojawił się w obecnych czasach w Krakowie. Z powodu, dajmy na to, żeby poinformować Boga-Ojca o faktach. R.S., gdy mu powiedziałem o tym pretekście pojawienia się Chrystusa, wyśmiał mnie i powiedział:
- Nie sądzi pan, panie Karolu, że Bóg zna fakty.
- Z pewnością zna - odrzekłem - lecz nie zna tej wersji faktów.
Odpowiedziałem tak machinalnie, a R.S. zareagował na to okrzykiem:
- Genialne!
W takich głupich powiedzeniach zawsze byłem dobry. Natomiast powieść o Chrystusie urwała mi się po kilku pierwszych zdaniach. Ambicji więcej niż talentu. Nigdy tej książki nie napiszę. Kiedyś się mówiło: porywać się z motyką na słońce. Bez sensu to powiedzenie, bo co ma motyka do słońca, ale wiadomo o co chodzi.

Z tą moją potrzebą, aby dokonać czegoś ważnego, muszę jednak coś zrobić, póki jeszcze chodzę o własnych siłach i jako tako logicznie myślę. Biała mysz o czerwonych oczach coś mi podsunęła: wybudować pomnik myszy jako przedstawicielki wszystkich zwierząt, które dla dobra ludzi są królikami doświadczalnymi. Sądzę, że taką ideę poparłoby wielu moich pobratymców.
Muszę się nad tym zastanowić, bo to gładko się pisze, ale za takim pomysłem moc roboty i to nie dla jednej osoby. Nowe media, jak internet, a w nim blogi, Facebook i inne portale społecznościowe, na pewno ułatwiłyby zorganizowanie się grupy ludzi dla budowy pomnika myszy.

Pomnik myszy przetrwałby kilkaset lat, a z nim może i moje nazwisko jako inicjatora budowy tego pomnika. Ja, Karol Trzaska, nie całkiem umarłbym.

sobota, 23 października 2010

NIC W CZŁOWIEKU NIE ULEGA UŚPIENIU, CHOĆBY BYŁ NIE WIEM JAK STARY

Na ulicy Szewskiej podchodzi do mnie starsza kobieta, dokładniej to bardzo starsza kobieta, a jeszcze dokładniej to staruszka, i uśmiecha się do mnie i mówi z zapytaniem:
- Karol?
- Na imię mam Karol - odpowiadam zaskoczony.
Nie znam tej kobiety.
- Nie poznajesz mnie - stwierdza, jakby ubawiona.
- Proszę wybaczyć...
- Halina Wydra.
- Halina? - przyglądam się jej uważnie i coś mi majaczy, że to rzeczywiście może być
Halina Wydra, ale żeby aż tak się zmieniła?
Kiedyś, jeszcze za wczesnego Gierka, w PRL-u, uczyliśmy w tym samym liceum. Ona była polonistką. Raz, podczas studniówki, zamknęliśmy się w klasie... Miała piękne i słodkie piersi (nie mam pojęcia, dlaczego słodkie, ale tak to zapamiętałem). I jeszcze pamiętam, że wówczas, gdy zamknęliśmy się w klasie, z szafy spadła wypchana sowa.
- Pamiętasz sowę? - zapytała.
Tak, to bez wątpienia była Halina. Wtedy, w klasie, Halina zaczęła nieoczekiwanie krzyczeć. Myślałem, że tak reaguje na orgazm, ale ona krzyczała ze strachu, bo sowa spadła jej na ramię.
- Pamiętam - zaśmiałem się.
Byłem spięty. Jakoś nie do końca mogłem przyjąć do wiadomości, że ta stojąca przede mną starsza kobieta (i jak wyżej), jest tą Haliną z liceum. Może chora? Ma raka i już liczy dni do śmierci?
- Karolu, doskonale się trzymasz - stwierdziła. - Urodziliśmy się w tym samym roku, ale ty wyglądasz na niespełna siedemdziesiąt lat.
O Boże...
To nie choroba. To starość. Niemożliwe jednak, abym ja też wyglądał tak staro.

Wracając do domu oglądałem siebie w szybach wystawowych. Nie widziałem tam staruszka, ani nawet siedemdziesięciolatka. Góra pięćdziesiąt parę lat. Ta Wydra! Też mi pociecha: Nie wyglądam nawet na siedemdziesiąt lat!

Wyobrażam sobie: mam sto dziesięć lat (dlaczego nie?) i spotykam dawno nie widzianą koleżankę i ona mówi z zachwytem:
- Karolu, doskonale się trzymasz. Nikt by ci nie dał więcej niż sto lat.

Dobra, niech mam sto dziesięć lat, ale nie wyobrażam sobie, żeby i wówczas nie podobały mi się kobiety i nie miałbym ochoty przytulać do nich swojego nagiego ciała. Philip Roth (amerykański pisarz, który pięknie świntuszy w swoich powieściach) napisał, że nic w człowieku nie ulega uśpieniu, choćby był nie wiem jak stary.
Potwierdzam.

piątek, 22 października 2010

ŻEBY TYLKO NIE ZOSTAĆ SODOMITĄ

Obrastam w zwierzęta. Od dwóch lat hoduję w kącie kuchni, za lodówką, pająka krzyżaka. Przesadzę, jeśli napiszę, że jest wielkości dłoni dorosłego mężczyzny. Więc piszę, że jest trochę mniejszy od mojej dłoni. Krzyż na grzbiecie ma aksamitny, błyszczący. Nogi (odnóża?) ma owłosione do połowy wysokości - jak podkolanówki. Latem wrzucam mu na pajęczynę martwe muchy zebrane z parapetu okna, a zimą drobiny surowego, zmielonego mięsa.

Niedawno zabrałem z podwórza Kundla. Wczoraj przybyła mi biała mysz o czerwonych oczach.
Szedłem z Kundlem przez Błonia, po trawie, z dala od ludzi i psów, bo Kundel boi się wszystkiego, co się rusza. Trochę mnie to denerwuje. Z początku myślałem, że dzięki Kundlowi poznam jakąś kobietę, jedną z tych, które także chodzą z psami na spacery. No, wiecie, pieski zaczynają się bawić, gonić jedno drugie, a w tym czasie ich właściciele rozmawiają z sobą. Czasami z takich spotkań może się zrodzić bliższa znajomość. Właściciel zaprosi właścicielkę na kawę do Okrąglaka w Parku Jordana, później do domu... Tylko że Kundel chyba wryłby się w kretowisko, gdyby blisko podszedł jakiś pies i zaczął go trącać nosem dla zabawy. Ale wczoraj, wyobraźcie sobie, Kundel po raz pierwszy, odkąd go mam, nie przestraszył się innego żywego stworzenia. Odszedł ode mnie na dwa metry, co mu się dotąd nie zdarzyło (idąc, ociera się o moje nogi) i zaczął się czemuś w trawie z uwagą przypatrywać. Podszedłem do Kundla i tuż pod jego pyskiem zobaczyłem białą mysz.

Białe myszy nie żyją na wolności. Musiał ją ktoś zgubić albo uciekła z laboratoryjnej hodowli. Obok Parku Jordana jest Wydział Biologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mogła stamtąd się wykraść. Jeśli tak, to ma szczęście - bezwiednie pomyślałem - bo uniknie doświadczeń na sobie. Myszy (obok szczurów, królików, psów) to najczęściej wykorzystywane zwierzęta w doświadczeniach, zwłaszcza medycznych. Ale, z drugiej strony, taka mysz hodowlana nie przeżyje doby w naturalnych warunkach, jeszcze o tej zimnej porze roku. Nie potrafi znaleźć jedzenia, nie potrafi wydrążyć nory.

Zabrałem mysz i przyniosłem do domu. Nie uciekała, nie wyrywała się, najwidoczniej jest przyzwyczajona do ludzkiej dłoni. Włożyłem ją do akwarium (bez wody, dla dokładności), którego dno wyłożyłem liśćmi zebranymi z podwórza.

I tak, zamiast kobiet, których mi brakuje, mam w domu trzy innego rodzaju stworzenia. Żebym tylko nie został sodomitą.

poniedziałek, 18 października 2010

LICZĘ NA RÓWNOŚĆ SZANS I SPRAWIEDLIWOŚĆ

Nastał okres, że mi się nie chce. Już tak miałem w życiu kilka razy i wychodziłem z tego. Lubiłem o sobie mówić, że jestem jak odradzający się Feniks. Tym razem nie wiem, czy jeszcze mocno stanę na nogach, o prostych plecach, z uniesioną głową. Czuję, że to jest nowa jakość niechcenia, która nie wynika z fizycznej czy psychicznej niedyspozycji, kłopotów losowych, osamotnienia. To starość, a dokładniej: przeczucie zbliżającej się śmierci.

W moim wieku się umiera. Młodsi ode mnie umierają ze starości, oczywiście pod pretekstem jakiejś choroby. Byłem blisko z niektórymi osobami, które za rok, dwa, zmarły. Widziałem jak z miesiąca na miesiąc coraz mniej interesowały się tym, co na zewnątrz, jak traciły zainteresowania swoim długoletnim hobby, jak nie lubiły poznawać nowych ludzi, no, po prostu, odechciewało się im wszystkiego. Wyczerpywały się siły życiowe. Dzięki temu (jeśli nie przytrafił się jakiś tragiczny wypadek) człowiek spokojnie zmierza do końca. To taki mechanizm życia, który sprawia, że koniec tu, na ziemi, jest w samym finale bezbolesny. Nikt nie ma świadomości umierania. Wie się, że śmierć jest blisko, ale moment śmierci nie jest zarejestrowany przez zmysły. Nawet później, w tym słynnym tunelu ze światłem na końcu, też nie od razu się pojmuje, że to już inne życie.

Jestem ciekaw jak tam będzie. Nie spodziewam się, naturalnie, zupełnie bezproblemowego życia. Człowiek, jako istota osobna i jako gatunek, musi się dalej realizować. Wierzę, że tam będę miał o wiele lepsze warunki niż teraz do samorealizacji. W tym życiu za dużo jest przypadkowości, za dużo przeszkód niezależnych od pojedynczego człowieka. Kraj, w którym się urodziłeś, rodzina, status materialny, choroby, predyspozycje genetyczne, na to rodzący się człowiek nie ma żadnego wpływu. Później (może już niedługo)liczę na większą równość szans i sprawiedliwość. Szkoda, że stamtąd nie da się zrobić wpisu do bloga.

piątek, 15 października 2010

ZNOWU R.S.

Mój pies (nazwałem go Kundlem) nie ma natury wojownika. Gorzej: jest tchórzliwy. Musiał w swoim życiu przejść coś bardzo traumatycznego. Gdy mam gościa, Kundel nie wychodzi z łazienki, nie daje nawet śladu życia. Kiedy wychodzę z nim na spacer, zachowuje się, jakby chciał być niewidoczny. Idzie tuż przy mojej nodze. Odwraca spojrzenia od innych psów, a na widok blisko przechodzącego dziecka przywiera do mojej nogi. Przydałby się Kundlowi jakiś dobry psi psycholog.

R.S. (na marginesie: właśnie wyszła jego nowa powieść "Przypadki Marka M.") przyszedł do mnie i od razu, wprost od drzwi, zapytał:
- Panie Karolu, uwierzył pan, że jestem pedałem?
- Tak - odparłem, bo i rzeczywiście po jego telefonie (po tym, jak dla żartu zamówiłem dla niego chłopaka w agencji dla gejów) tak właśnie pomyślałem. - Sam dał mi pan to do zrozumienia.
- Żartowałem. Nie jestem takim - zdecydowanie oświadczył.
- Ma pan coś przeciwko gejom, panie Ryszardzie?
- Nie. Skąd.
- To dlaczego się pan tak mocno wyrzeka, że nie jest gejem?
- Bo nie jestem.
- A gdyby pan, dajmy na to, był gejem, przyznałby się do tego?
- Panie Karolu, w Polsce nie jest dobrze widziane, że ktoś jest gejem.
- Dlatego pan nie zdradza się z tą orientacją?
- Co pan, panie Karolu? Naprawdę nie jestem gejem.
- Nie ma pan żony, nie ma pan dzieci. Jak gej.
- Coś się pan tak uparł, żeby ze mnie zrobić pedała.
- Dla pisarza bycie gejem to chyba dobrze. W Polsce kilku z nich to znani pisarze.
- Dla pisarza lepiej być Żydem. Wtedy ma tłumaczenia na całym świecie. Lobby żydowskie dba o swoich artystów.
- Panu już coś przetłumaczono na inne języki - powiedziałem. - Więc może jednak jest pan Żydem?
- Jestem Polakiem, panie Karolu - rzekł R.S. i widziałem, że tłumi wybuchającą w nim złość.
A mnie zły duch korcił, żeby dalej ciągnąć ten temat.
- Można być Polakiem różnego pochodzenia.
- Jestem Polakiem polskiego pochodzenia.
- I cieszy się pan z tego? - zapytałem, sam sobie się dziwiąc, że złośliwość mnie nie opuszcza.
- No to jestem Żydem i gejem. Cieszy się pan z tego?
- Jeśli to prawda?
- Nieprawda - R.S. niemal warknął. Chwilę uważnie mi się przyglądał, jakby nie miał pewności czy ja to ja, po czym rzekł - odwiedzę pana innego dnia. Do widzenia.
R.S. wyszedł. Byłem zły na siebie. Nie rozumiem, co mnie naszło, że zacząłem w ten sposób rozmawiać z R.S.
Mówią, że ludzie na starość robią się złośliwi. Może to to? W takim razie muszę to to zwalczać w sobie. A swoją drogą R.S. jest bardzo inteligentny. Jak Żyd. No i przystojny, zadbany, paznokcie ma zawsze krótko przycięte, pachnie perfumami... Jak...
Karolku, odpuść sobie.

wtorek, 5 października 2010

TAJEMNICA R.S.

O świcie obudził mnie telefon od R.S.
- Panie Karolu, jak pan się domyślił?
Byłem półprzytomny, nie zaskoczyłem od razu. Ale R.S. nie czekał na odpowiedź.
- Mam nadzieję, panie Karolu, że to zostanie pomiędzy nami.

Więc niech zostanie. Ani słowa więcej.
Teraz rozumiem, skąd taka znajomość psychiki kobiet u R.S., co pokazał w książce "Terapia Pauliny P.". Miałem ani słowa...

Muszę jednak uważać na R.S.. Gdy będziemy grać w szachy i ja się zamyślę nad kolejnym ruchem, on może znienacka dobrać się do mnie.

poniedziałek, 4 października 2010

DZIEWCZYNA Z AGENCJI

Było wpół do jedenastej. Oglądałem i słuchałem "Szkło kontaktowe". Dzwonek domofonu. O tej porze mało kto przychodzi do mnie.
- Słucham.
- Agencja - powiedział męski głos, którego nie rozpoznałem.
- CIA? - zapytałem, odpowiadając żartem na żart.
Jestem miłośnikiem Ludluma, Folleta, w ogóle powieści sensacyjnych, więc od razu CIA przyszła mi na myśl.
- Tak - potwierdził mężczyzna.
Nacisnąłem guzik domofonu, ciekawy, który z moich znajomych jest takim żartownisiem.
Otworzyłem drzwi mieszkania i ujrzałem około pięćdziesięcioletniego mężczyznę i dwudziestokilkuletnią dziewczynę. Nie znałem ich.
- Pan jest Karol? - zapytał mężczyzna.
- Tak.
- Po nią przyjadę za godzinę. Wszystko zapłacone - powiedział i zniknął.
Dziewczyna weszła do mieszkania, przyglądając się mi niepewnie i, takie odniosłem wrażenie, z rozbawieniem. Piękna. Krótka sukienka, duże piersi, włosy blond. Tylko z jej cerą było nienajlepiej. Trądzik, czy jak to się nazywa.
Usiadła na kanapie w taki sposób iż mogłem dojrzeć, że jest bez majtek.
- Jest pan pewien, że tego chce? - zapytała.
- Czego? - też zapytałem, choć już oczywiście domyśliłem się, że dziewczyna nie jest pracownicą agencji wywiadowczej, tylko agencji całkiem innego rodzaju; zastanawiałem się, kto ją do mnie sprowadził?
- Noo - roześmiała się. - Może pan już zapomniał, co można robić z młodymi dziewczynami.
- A co można? - rżnąłem głupa, bo, przyznaję, byłem zaskoczony i nie bardzo wiedziałem jak się znaleźć w tej sytuacji.
Nigdy nie byłem w zamtuzie, że się tak po staroświecku wyrażę o burdelu. Raz, jeszcze w RFN, poszedłem do dzielnicy Monachium, gdzie na wystawach siedziały roznegliżowane kobiety, ale nie skorzystałem z ich usług. Bałem się, że złapię jakieś zarazki. Poza tym tego rodzaju kontakt z kobietą, płatny, wydawał mi się tak nienaturalny, że pewnie bym się nie podniecił i w oczach niemieckiej prostytutki wyszedłbym na Polaka impotenta. Byłem patriotą, nie chciałem aby Niemki miały złe zdanie o Polakach.

Dziewczyna zdjęła sukienkę przez głowę i w jednej chwili stała przede mną naga jak Ewa w raju.
- Nie zimno ci? - zapytałem.
- Jeszcze nie - odparła. - Ale jeśli długo będę tak stała...
Była ogolona na wzgórku łonowym (ładnie to określiłem, chociaż kusił mnie tu pewien wulgaryzm) i zaciekawiło mnie to. Zapytałem:
- Sama się tam golisz, czy robi to kto inny?
- Sama.
- Ja też sam się golę - palnąłem, jakbym był zniedołężniały i uważał za sukces, że jeszcze samodzielnie potrafię się ogolić.
- Tam? - zapytała, spoglądając na moje krocze.
- Nie. Twarz golę.
- Chce pan, to pana tam ogolę - zaproponowała. - To może być przyjemne. Ma pan brzytwę?
- Nie - i na szczęście nie miałem.
- A nożyczki i maszynkę do golenia?
- Dziewczyno, daj spokój.
- To co będziemy robić? Czas upływa.
- Lepiej ubierz sukienkę.
- Nie podobam się panu? - była zdziwiona.

Resztę czasu, do godziny, spędziliśmy przy stole, pijąc herbatę i rozmawiając. Ale rozmowa nie kleiła się. Gdy dziewczyna wyszła, zacząłem żałować, że zachowałem się, nie wiem, jak głupiec?

Około północy zatelefonował R.S.
- I jak było, panie Karolu? - zapytał ze śmiechem.
Podejrzewałem, że to jego sprawka. Ostatnio, gdy graliśmy w szachy, napomknąłem, że brakuje mi kobiety.
- Bosko - odrzekłem.
- Miło słyszeć - R.S. znowu się zaśmiał.

Po rozmowie z R.S. zadzwoniłem do agencji dla gejów i zamówiłem dla niego chłopaka. Nie, R.S. nie jest gejem. Ale niech też ma niespodziankę.

Dziewczyna z agencji miała ładne ciało. Właściwie to, może, szkoda. Całe to spotkanie było nieudane pod każdym względem, niemrawe, bez odrobiny erotyki. Nie jestem z siebie zadowolony. Czy byłbym zadowolony, gdybym skorzystał? O tym wiedziałbym, gdybym skorzystał.