środa, 8 lipca 2009

7. CHAM W LICEUM.

Na Błoniach, na szerokiej asfaltowej promenadzie, gdzie do wieczora dużo biegaczy, rowerzystów, rolkarzy, spotkałem Rogalę. Nie tyle spotkałem, co on podszedł do mnie, bo ja bym go nie poznał. Rogala to facet, przez którego kilka lat przed emeryturą musiałem zrezygnować z pracy w liceum. Tak szczerze, to należało mu się za to podziękowanie, bo zawsze tkwiło we mnie przekonanie, że nie powinienem był pracować w szkole. Wówczas, za socjalizmu, uczenie gówniarzy było dla ludzi bez wyobraźni (dzisiaj, gdy kapitalizm, pewnie jest tak samo). Trzeba przerobić tyle i tyle materiału, nauczać z konkretnego podręcznika, rugować samodzielne myślenie ucznia, bo taki swoimi uwagami, dociekaniami, zajmuje dużo czasu i plan lekcji zostanie nie wykonany.
Najwidoczniej i mnie brakowało wyobraźni, skoro tyle lat byłem "profesorem" w liceum.
Ale wracam do spotkania z Rogalą. Idący z naprzeciwka starszy mężczyzna, lecz młodszy ode mnie, zatrzymał się przede mną i rzekł:
- Dzień dobry, panie profesorze.
- Dzień dobry - odpowiedziałem, przyglądając się mu i chcą sobie przypomnieć, kto zacz.
- Pan mnie nie poznaje.
- Nie - przyznałem.
- Józef Rogala.
Z trudnością rozpoznałem. Zupełnie nie przypominał tamtego, butnego gościa.
- Wie pan, gdzie od lat jest mój Stasio? - zapytał.
Chodziło o jego syna, a przez pewien czas mojego ucznia.
- Nie wiem i nie interesuje mnie to - odrzekłem.
Młody Rogala nie należał do moich ulubionych uczniów. Prawdę, to nikt z nauczycieli go nie lubił.
- Siedzi w więzieniu - powiedział Rogala. - Źle wtedy zrobiłem, ujmując się za nim przeciwko panu. Nawet nie skończył liceum. Wódka, narkotyki, ach. W końcu nożem uderzył faceta tak pechowo, że go zabił.
- Pechowo?
- Nie chciał go zabić. Tak wyszło.
- Skąd się mu nóż wziął w ręku?
- Wtedy ja sam powinienem mu dokopać, dokończyć to, co pan zaczął. Może wszystko w jego życiu potoczyłoby się inaczej.
Powinno mi było być żal starego Rogali, i młodego, ale nie było.
Liceum, w którym uczyłem, zaliczało się do jednego z lepszych w Krakowie. Normalnie ktoś tak jak uczeń Rogala wyleciałby z niego już w pierwszym półroczu pierwszej klasy. No ale wtedy nie było normalnie. PRL dogorywał, lecz tak dogorywał od lat i nikt nie przewidywał, że zejdzie do grobu.
Młody Rogala nie dość, że intelektualnie odstawał od rówieśników, to jeszcze było z niego wyjątkowe chamisko. Po prostu cham, w słowach i zachowaniu. Jego ojciec zajmował wysokie stanowisko w Komitecie Wojewódzkim PZPR i to akurat w wydziale oświaty. Dyrektor nie mógł go wyrzucić ze szkoły, bo wtedy towarzysz Rogala wyrzuciłby dyrektora z posady. Tak to było. Nauczyciele jak mogli ignorowali chamskie zachowanie ucznia Rogali. Dopiero w pokoju nauczycielskim odreagowywali, paląc papierosy i połykając tabletki uspokajające. Podobnie i ja robiłem, lecz pewnego dnia, gdy podczas lekcji to bydlę wyjęło talię kart i zaczęło demonstracyjnie tasować, nie wytrzymałem i tak go strzeliłem w pysk, że upadł na podłogę i doznał wstrząsu mózgu, jak później wykazało prześwietlenie. Karetka, policja, prokurator. Przesiedziałem osiemnaście godzin w areszcie na Mogilskiej.
Stary Rogala zachował się wspaniałomyślnie. Zaproponował: albo sam poproszę o zwolnienie z pracy w szkole, albo on postara się, abym jakiś czas spędził w więzieniu. Co mogłem wybrać? Wiadomo. Aha, jeszcze dodał, że o pracy w jakiejkolwiek szkole w Polsce nawet nie mam co marzyć.
Szkoda, że z takim bydlakiem i takim jego ojcem nie miałem do czynienia dwadzieścia lat wcześniej. Zaraz po zostawieniu u dyrektora liceum podania z prośbą o natychmiastowe zwolnienie z pracy z powodów rodzinnych, poczułem się tak, jak chyba czują się ludzie, którzy po wielu latach więzienia wyszli za bramę na wolność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz