środa, 26 stycznia 2011

SŁAWA I BOGACTWO

Miałem dzisiaj przepisać ostateczny początek powieści o Chrystusie, ale ogarnęły mnie marzenia o sławie i bogactwie, jakie mnie czekają po napisaniu tej książki. Tym razem skupiłem się bardziej na bogactwie, bo sławę już jakiś czas temu przerobiłem. I ze sławą dobrze mi było, nie przewróciło się mi w głowie. Dalej rozpoznawałem tych, których znałem wcześniej. Nie jestem niedopierzonym młodzikiem, który nie potrafi godnie przyjąć światowej sławy. Ja potrafiłem. Tylko musiałem uważać na zaloty kobiet, bo to nie wiadomo, czy urzekła je moja inteligencja, wdzięk, uroda, czy raczej sława, dzięki której można występować w telewizji, bywać na warszawskich salonach itp. No, bez obawy, nie jestem idiotą. Na mężczyznę w moim wieku nie patrzy się pod kątem urody czy inteligencji, tylko sprawdza się portfel, czy gruby. Nie dałem zrobić z siebie jelenia.

Co do pieniędzy. Po sprzedaniu w Polsce kilkuset tysięcy egzemplarzy powieści, po przetłumaczeniu jej na angielski, hiszpański i kilka innych języków, po sprzedaniu praw do filmu, po sprzedaniu mojego nazwiska i mojej twarzy do celów reklamowych, po pobraniu zaliczek od wydawców i producentów filmowych za następną, jeszcze nie napisaną powieść (w tym wypadku postąpiłem trochę perfidnie, zważywszy na to, ile mam lat), więc po sprzedaniu tego wszystkiego wyszło mi, że zarobiłem 12 milionów złotych.

Teraz wydatki. W pierwszym rzędzie pomnik myszy, wielkości już nie krowy, ale słonia afrykańskiego. Przy pomniku wystawię Centrum Pamięci Myszy, z żywymi eksponatami. W Centrum będzie się także mieścić schronisko dla stworzeń, które przeżyły eksperymenty medyczne. Kinga, gdy zobaczy to dzieło, będzie sobie pluć w brodę, że tak szybko skreśliła mnie jako interesującego człowieka.

Naturalnie o siebie i innych też zadbam. Kupię w centrum Krakowa dużą kamienicę. Na najwyższym piętrze będzie moje mieszkanie. Poniżej otworzę kluby dla alkoholików, narkomanów, seksoholików i zakupoholików. W tych klubach wszystko będzie za darmo i będzie obowiązywał parytet 35% kobiet. Jeśli nie znajdzie się tyle kobiet, to moi współpracownicy dobiorą z kobiet nieuzależnionych. Na parterze kamienicy urządzę salę podobną do sejmowej sali posiedzeń w Warszawie i udostępnię ją politykom, którzy wypadli z wielkiej polityki z powodu korupcji, głupoty, czy popełnienia innych przestępstw. Tylko że politycy będą musieli płacić za wejście do mojej sali sejmowej.

Do diabła! Herbata mi się skończyła, a emerytura dopiero pojutrze wpłynie na moje konto. Na szczęście mam dwie butelki wina Sophia.

Jakoś tak niemal duszkiem, jak przystało na sławnego i bogatego, wypiłem butelkę wina, i odechciało się mi dalej pisać. Szkoda, bo nie zdążyłem wspomnieć o jeszcze jednym projekcie, chyba najwspanialszym, choć bardzo kosztownym.

sobota, 22 stycznia 2011

BUDOWA POMNIKA MYSZY ODDALA SIĘ

Nikogo nie mogę namówić, żeby wraz ze mną podjął się budowy największego na świecie pomnika myszy. Nie przemawia do nich, że w dziejach nowoczesnej medycyny miliony myszy zginęło, cierpiąc przy tym, podczas testowania na nich różnego rodzaju lekarstw, które później służyły ludziom. Tak szybki postęp nauk medycznych, jaki nastąpił w ostatnich kilkudziesięciu latach, czyli za mojego życia, zawdzięczamy właśnie stworzeniom, od muszek owocowych poczynając a kończąc na szympansach. Mysz na pomniku byłaby symboliczną przedstawicielką tych wszystkich udręczonych stworzeń, które, wyrażając się pompatycznie, oddały swe życia dla poprawy zdrowia ludzkości.
Gdy mówię o mojej idei, tym pomniku, w odpowiedzi słyszę, że myszy to szkodniki, bo zjadają zboże, i dlaczego szkodnikom stawiać pomnik? Jedna ze znajomych powiedziała, że w jej letnim domku myszy przez zimę tak nasmrodziły swoimi odchodami, że musiała pomalować ściany i podłogi wymieniać na nowe, więc ona nie dołoży ręki ani pieniędzy do pomnika myszy. Inna znajoma boi się myszy i na myśl, że miałaby oglądać mysz wielkości krowy, dostaje nerwowych drgawek.

Nikt się nie przejmuje smutnym losem doświadczalnych zwierząt. A gdy jeszcze się dowiadują, że taki pomnik musi kosztować około dwóch milionów złotych, od razu stwierdzają, że te pieniądze lepiej przeznaczyć na jakiś charytatywny cel.

W tej sytuacji muszę na razie odłożyć budowę pomnika myszy. Powinienem z tym pomysłem dotrzeć do młodych ludzi, co dla człowieka w moim wieku nie jest łatwe. Młodzi myślą, że ja już nie zdążę zrealizować żadnego większego zamierzenia.

W budowie pomnika jestem zależny od innych. To jest za duże przedsięwzięcie jak na jedną osobę, choćby nawet tą osobą był były mistrz Małopolski w skoku o tyczce, były profesor historii w liceum, była "złota rączka" z własną firmą remontową, obecny miły i inteligentny starszy pan - to wszystko w jednym.
Ale jeśli idzie o pisanie powieści, to tutaj wiele, jeśli nie wszystko, zależy ode mnie. I w ostatnim czasie skupiłem się na pisaniu. Mam nowy początek powieści o Chrystusie we współczesnym Krakowie. Mam nadzieję, że to jest ostateczny początek. Nie mogę wiecznie tylko zaczynać powieść, trzeba ruszyć dalej.
Za kilka dni napiszę tutaj ów początek.

środa, 12 stycznia 2011

DZIEWIĘĆ DNI I NIE MA KINGI

Znajomość z Kingą nie trwała długo. Dziewięć dni. Z jej obietnic, że odda mi duszę, ciało i majątek, spełniło się tylko jedno: ciało. Wspominam je z przyjemnością. Może to jest, a raczej było, ostatnie piękne ciało w moim życiu? W hospicjum, jeśli uda się mi tam dostać przed przejściem na drugą stronę, będę miał co wspominać.
Kinga z godziny na godzinę zerwała ze mną znajomość, gdy tylko się dowiedziała, że tak naprawdę to nie buduję największego na świecie pomnika myszy, a dopiero zamierzam go wybudować. Zaś co do pisania przeze mnie powieści o Chrystusie we współczesnym Krakowie, to uznała, że to jest coś w rodzaju idee fixe, prześladująca mnie mrzonka, której nigdy nie zrealizuję.
Rozczarowałem ją. Nie byłem wielkim, jeszcze nie odkrytym twórcą, za jakiego mnie uznała podczas naszego pierwszego spotkania. Kiedy doszła do tego wniosku, od razu ujrzała mnie całkowicie innym. Przede wszystkim, że mam dwa razy więcej lat niż ona. A to, że puszczam bąki, już nie było lekceważeniem przeze mnie reguł mieszczańskiego życia, tej całej dulszczyzny (to słowo Kingi), tylko znaczyło, że jestem stary, śmierdzący cap. Moje mieszkanie, z meblami z czasów PRL-u, uznała za nędzne, brudne i, co najgorsze, urządzone bez żadnego zamysłu artystycznego.
Jak mogła być taka ślepa? - na pewno tak siebie zapytała. Gdy wychodziła z mojego mieszkania, to na twarzy miała wyraz obrzydzenia. W drzwiach powiedziała:
- Gdy mnie spotkasz na ulicy, udawaj, że mnie nie znasz. Bo ja od tej chwili ciebie nie znam. Jesteś oszustem.
Zdaje się, że miała ochotę plunąć na mnie.