poniedziałek, 26 października 2009

CÓRKA WYPRAWIA MNIE DO EGIPTU

Nie znoszę podróży. Cywilizowany człowiek, za jakiego się uważam, zna mniej więcej cały świat. Chodzi mi o to, że na przykład wyprawa do Paryża, aby obejrzeć wieżę Eiffel'a, zupełnie nie ma sensu. Wszyscy wiemy jak ta wieża wygląda.

Rzadko wyjeżdżam z Krakowa. W młodości, co prawda, dużo podróżowałem po Polsce, autostopem i normalnie, czyli pociągami i autobusami. Za granicę też jeździłem, najczęściej oczywiście do krajów Układu Warszawskiego, ale byłem i w RFN (młodzi pewnie nie wiedzą co to za kraj. Niemcy Zachodnie). Wówczas to był rzeczywiście wyjazd za prawdziwą granicę, strzeżoną przez uzbrojonych żołnierzy, ze szlabanami, z kolczatkami, z rewizjami i tak dalej. A wcześniej (już zapomniałem o tym) wielomiesięczne i nawet wieloletnie oczekiwanie na paszport. Później, w RFN, to był naprawdę inny świat, na o wiele wyższym poziomie pod każdym względem. Na mnie zrobiło wrażenie, że piwa można się było napić w każdym miejscu i o każdej porze, i to dowolnie jakiego, nawet polskiego, gdy w Krakowie podawano je w "Hawełce"dopiero od godziny 13-tej, wyłącznie Okocim, i musowo trzeba było zamawiać ze śledziem lub jajkiem w majonezie. O 16-tej piwo się kończyło.
Aa, dobra, ćmoje boje, wspominki starucha.

W każdym razie nie znoszę podróży. Myślałem, że już do końca tego życia nigdzie się dalej nie ruszę, a tu córka się postawiła i, wyobraźcie sobie, ekspediuje mnie do Egiptu.
Siedzę sobie bezpiecznie i wygodnie w domu. Przypominam sobie tyłek Marty K. podczas mycia.
Dzwonek domofonu.
- Słucham.
Kobiecy głos:
- Jestem z biura turystycznego... (lepiej na razie nie zdradzę nazwy).
- To pomyłka. Nie spodziewam się nikogo z waszego biura.
- Mam dla pana bilet lotniczy na wycieczkę do Egiptu.
Domyśliłem się. Katarzyna niejako przymusiła mnie do wyjazdu do ciepłego kraju. Bo skoro już mam bilet lotniczy i opłacony hotel (pięciogwiazdkowy, jak się okazało) i wszystko inne, all inclusive, co mi pozostaje? Tydzień w Egipcie wytrzymam. Ciekawe, czy zobaczę tam polskie bociany?
Odlot za trzy dni.
Muszę kupić aparat cyfrowy. Zamieszczę tutaj kilka zdjęć z Egiptu. Trochę jestem podniecony tą wyprawą. Jakoś nigdy nie przytrafiło się mi być w Afryce, a to przecież kolebka cywilizacji, tam się wszystko zaczęło, stamtąd my wszyscy.
Spokojnie, Karolku, bo w dniu odlotu możesz dostać takiego rozwolnienia, że do ustępu nie zdążysz, a co dopiero na lotnisko.

Jak powiedzieć Marylce, że będę leciał samolotem? Ona chorobliwie boi się samolotów. Raz, za naszych dobrych lat, mieliśmy z Krakowa lecieć samolotem do Gdańska, stamtąd na wczasy w Kołobrzegu. Byliśmy już na płycie lotniska, przed schodami do samolotu, i Marylka, spanikowana, uciekła. Nie mogła uwierzyć, że taka wielka maszyna z żelaza, w dodatku z wieloma ludźmi i bagażami, może się unosić w powietrzu jak ptak.
- Karol - powtarzała później w domu - to jest wielkie oszustwo. Nic tak ciężkiego i wielkiego nie może latać.
Przyznałem jej rację, no bo, ostatecznie, auta są dużo mniejsze, a przecież nie latają.
Wczasy w Kołobrzegu przepadły. Pojechaliśmy na tydzień do Myślenic, na Zarabie. Pięknie było. Nawet to było piękne, że Marylka codziennie rano szła nad Rabę i przeganiała wędkarzy, perswadując:
- Kochany panie, gdyby pan w restauracji jadł kotleta, który w środku miałby ostry haczyk, spodobałoby się to panu?

poniedziałek, 19 października 2009

WYGRAŁEM TURNIEJ SZACHOWY

Nim wziąłem udział w turnieju szachowym, byłem przerażony. Ale nie z powodu szachów.

Od lat rozwiązuję krzyżówkę "Jolka" w Dużym Formacie Gazety Wyborczej. Raz mi idzie lepiej i po kilku godzinach krzyżówka jest rozwiązana, raz gorzej, dwa dni muszę nad nią siedzieć. W ubiegły czwartek zaczęły się dla mnie ciężkie dni. Siedziałem nad "Jolką" do niedzieli i nic. Zaledwie dziesięć haseł wpisałem w kratki. Głowa mi pękała z wysiłku.
Wiadomo, człowiek nie głupieje pod względem intelektualnym z tygodnia na tydzień. A jeśli tak się dzieje (a tak właśnie się działo), to znaczy, że jakaś choroba. A w tym wypadku jakaś choroba to oczywiście Alzheimer. W wyobraźni już widziałem swój mózg w stanie galaretowatym, a w uszach, zdawało się mi, słyszę chlupotanie tej coraz bardziej rozwodnionej galarety uwięzionej w mojej czaszce. Wyjąłem z szuflady tabletki nasenne (wciąż jednak mam ich za mało, znowu muszę pójść do mojej doktor po receptę), żeby je mieć na widoku i nie zapomnieć o nich.

Zaalarmowałem Marcjana, żeby natychmiast przyszedł, i powiedziałem mu o gwałtownie postępującej amnezji, nie zdradzając jednak szczegółów, czyli, że chodzi konkretnie o niemożność rozwiązania "Jolki".
- Lepiej przyjdź od razu -dodałem - bo jutro mogę cię już nie rozpoznać.
- Niech ojciec nie przesadza - roześmiał się Marcjan. - Czyta ojciec książki i zapamiętuje ich treść, nie mieszają się mu dni tygodnia, rozpoznaje polityków, pamięta daty historyczne, rozwiązuje krzyżówki... - (tu się pomylił!). - No i dobrze gra w szachy - zakończył.
- Już nie gram - odrzekłem. - Nie mam z kim. Moi partnerzy od szachów poumierali albo zapomnieli jak się gra w szachy. Kilka lat jak nie otworzyłem szachownicy. Może też już nie potrafię.

Marcjan nie potraktował poważnie mojego strachu przed Alzheimerem, ale wieczorem zatelefonował i oznajmił, że zapisał mnie do turnieju szachowego, który organizuje jedna z większych galerii handlowych w Krakowie. Miałem się tam zgłosić w piątek o jedenastej.
- Jeżeli ojciec zajmie miejsce powyżej dziesiątego w kategorii senior - rzekł - wtedy postaram się, żeby ojcu szybko zrobiono badania na obecność Alzheimera.
Zgodziłem się.

Dzień przed turniejem szachowym, w czwartek, kupiłem Duży Format z "Jolką", a tam czarno na białym było napisane nad krzyżówką, że w ubiegłym tygodniu wydrukowano niewłaściwy diagram "Jolki" i bardzo przepraszają. Mało mnie szlag nie trafił, że się wyrażę. To ja byłem bliski łyknięcia garści tabletek usypiających, a oni spokojnie, po tygodniu, informują... Dla redakcji to mało znacząca pomyłka, a dla mnie, i pewnie innych jolkowiczów, to była wielce denerwująca sprawa.
Teraz nigdy nie będę miał pewności, czy to ja jestem w słabej kondycji intelektualnej, czy znowu coś źle wydrukowano.

Natychmiast zabrałem się do rozwiązywania nowej "jolki". Rekord: dwie godziny i dziesięć minut i krzyżówka rozwiązana. Poczułem się zdecydowanie lepiej i z powrotem schowałem tabletki do szuflady.

W piątek, mimo to, poszedłem na turniej szachowy do Galerii. W kategorii senior były tylko trzy zgłoszenia, trzech mężczyzn w moim mniej więcej wieku. Każdy miał grać z każdym, czyli po dwa mecze. Wygrałem o wiele szybciej niż rozwiązałem ostatnią "Jolkę".
Pierwszemu z zawodników co rusz myliły się szachy z warcabami i sędzia go zdyskwalifikował. Drugi z zawodników usnął przy stoliku pod koniec rozgrywki, w której i tak byłem blisko dania mu mata.
Otrzymałem nagrodę: buty do wspinaczki wysokogórskiej. Podarowałem je Maćkowi, bardzo się ucieszył.

W sumie, dobrze. No bo na dodatek Marcie K. umyłem większą powierzchnię ciała niż zazwyczaj, a Ilona Małkowska zaczęła przychodzić z butelką czerwonego wina. Żebym z kolei nie popadł w alkoholizm.

piątek, 16 października 2009

MARTA K. Z PCK - 2

Marta K. od razu spostrzegła, że w zlewie nie ma brudnych naczyń.
- Panie Karolu, po co się pan męczył? Przecież umyłabym te gary, od tego tu jestem.
- Pani Ilona umyła.
- To ta, co ją poprzednim razem spotkałam? - zapytała Marta.
- Tak.
- A to franca! Niech pan na nią uważa. Ona chce się dobrać do pana.
- W jakim sensie?
- Jak to w jakim? To jasne. Wpierw fiku miku, później wprowadzi się do pana, mieszkanie przepisze na siebie, następnie wyjmie pieniądze z pana konta, a na koniec pana otruje.
- Przesadza pani.
- Źle jej z oczu patrzy
- Ona nie potrzebuje mieszkania i pieniędzy. Ma jedno i drugie. Poza tym do dobra dziewczyna.
- Taka z niej dziewczyna, jak ze mnie nastolatka.
Marta po raz pierwszy nie umyła u mnie głowy i nie kąpała się. Solennie odkurzyła mieszkanie, wyniosła wszystkie butelki, zrobiła zakupy (tylko jedna butelka czerwonego wina).
- Następnym razem wytrzepię dywan - zapowiedziała, wychodząc.
Prawdę mówiąc, to wolałbym, żeby Marta kąpała się niż trzepała dywan. Jestem zły na Małkowską. Sama się nie wykąpie i drugiej w tym przeszkadza. To przypomina zachowanie psa ogrodnika. Ale, z drugiej strony, wygląda na to, że dwie kobiety starają się o mnie. Pochlebia mi to, bo (stary to zaraz musi liczyć lata!) one dwie mają razem niewiele lat mniej niż ja jeden.

czwartek, 8 października 2009

MARTA K. Z PCK

Zadzwoniła do mnie pracownica PCK i zapytała, czy jestem zadowolony z pracy pani Marty K. Powiedziałem, że tak. Zełgałem, lecz nie całkiem.
Marta K. była już kilka razy u mnie, ale ani raz nie umyła naczyń, nie wyniosła śmieci, nie wyniosła butelek, ani raz nie odkurzyła mieszkania. Muszę jednak przyznać, że ochoczo wyruszała do sklepu po zakupy. Zaraz po wejściu do mieszkania, pytała:
- Panie Karolu, co trzeba kupić, bo za dwadzieścia minut leci "Na dobre i złe" i chciałabym zdążyć obejrzeć od początku.
Zaglądam do lodówki, mówię, że żółty ser, jakąś wędlinę, pomidory i coś tam jeszcze, na co akurat mam ochotę. Daję Marcie pieniądze.
- Wino pan jeszcze ma? - dopytuje, jakby to był artykuł najpierwszej potrzeby.
Ostatnio nie mam, więc mówię, żeby kupiła butelkę półsłodkiej Sophii. W sklepie 8,50 zł.
Marta wraca zdyszana jeszcze nim rozpoczął się serial i powiada, że zdążyła kupić tylko wino, na wszelki wypadek dwie butelki, bo do kasy z jedzeniem była długa kolejka i nie zdążyłaby na "Na dobre i złe", a ona jeszcze nie opuściła ani jednego odcinka.
- Kupię później - kończyła, podając mi otwieracz do korków.
Ale później to musiała umyć głowę, jeśli jej pozwolę (to było pierwszego dnia), albo wykąpać się, jeśli nie mam nic przeciwko temu.
Pozwalałem i nie miałem, bo kiedy się kąpała, wołała mnie, żebym jej umył plecy. W moim wieku przyjemnie jest myć plecy trzydziestopięcioletniej kobiety, zahaczając trochę o pośladki i mając nadzieję, że lada dzień będę mył całą Martę, z przodu i tyłu. Cóż, każdy ma jakieś słabości.
W ciągu dwu godzin pobytu Marty opróżnialiśmy dwie butelki wina.
- Upił mnie pan, panie Karolu. Już nie mam siły na żadne sprzątanie, proszę mi wierzyć.
- Wierzę, pani Marto - odpowiadałem, bo co, mnie też szumiało w głowie i nie tylko.
- Z pana jest zbereźnik, panie Karolu - mówiła, patrząc na moje krocze.
Od razu, pierwszego dnia, dostrzegła przypadłość, której się nabawiłem przed laty, kiedy poraził mnie prąd podczas zawieszania żyrandola. Ona myśli, że to jest wyłącznie reakcja na jej obecność i wykorzystuje to. Przecież nie jestem całkiem głupi. Właściwie to wykorzystujemy się wzajemnie. Marta też nie jest głupia.
Wychodząc użala się, że nie ma pieniędzy na tramwaj i musi kawał drogi pokonać piechotą. Więc daję jej piątkę na bilet.

Dzisiaj, gdy Marta wychodziła, przyszła Ilona Małkowska. Obrzuciły się spojrzeniami i od razu znielubiły. Wyraźnie było to widać, a właściwie "czuć". Marta w drzwiach cmoknęła mnie w policzek.
- Do widzenia, panie Karolu. Najlepiej jak sie pan zaraz położy spać - powiedziała, czyniąc aluzję do wypitego wina, a tak naprawdę była to uwaga przeznaczona dla Małkowskiej, że jestem w niedyspozycji i lepiej, żeby Ilona zaraz wyszła.
Małkowska była zaskoczona.
- Karol, co to za kobieta? - zapytała i spojrzała na mnie uważnie, jakby odkrywając, że w gruncie rzeczy nie muszę być facetem, który służy tylko do użalania się na innych facetów.
Zdaje się, że Ilona, po tylu latach znajomości, po raz pierwszy dostrzegła we mnie mężczyznę. Przesadzę, jeśli napiszę, że atrakcyjnego (mężczyźni w moim wieku nie są atrakcyjni), ale, przynajmniej, jeszcze do rzeczy i z którym nie wstyd pokazać się na ulicy. Też spojrzała na moje krocze.
- Cho, cho - pokręciła głową.
- To jest kobieta z PCK - wyjaśniłem. - Pomaga mi. Wiesz, sprzątanie, zakupy. Niech ci, Ilonko, nic innego nie przychodzi do głowy.
- Sprzątanie, zakupy - rzekła Małkowska ironicznie, spoglądając na rekordowo wysoki stos brudnych naczyń w zlewozmywaku i na dwie puste butelki na stole. - Przecież ona jest młodsza ode mnie - nagle sobie to uświadomiła. - I od Marylki.
- Marylka nalega, żebym sobie znalazł jakąś kobietę.
- Wiem. Ona jest święta.
- Ja nie jestem - bezradnie rozłożyłem ręce.
- Widzę - znowu jej spojrzenie w krocze, po czym, stojąc do mnie przodem, ręką odrzuciła włosy do tyłu.
Kiedyś czytałem książkę o mowie ciała i pamiętam, co oznacza taki odruch u kobiety.
- Co ten mokry ręcznik robi na fotelu? - zapytała z naganą.
- Marta się kąpała.
- To ona, zamiast tu sprzątać, jeszcze bardziej bałagani. Musisz o tym powiadomić PCK, niech przyślą kogoś innego.
- Chcesz pozbawić tę kobietę środków do życia? Ona u mnie zarabia. Marne grosze zresztą.
- A kto jej płaci? Chyba nie ty?
- PCK.
- Muszę tu chociaż umyć gary - rzekła Małkowska. - Przecież za chwilę spadną na podłogę.
I wzięła i umyła je. Ja w tym czasie usnąłem. Zmorzyło mnie wino.