środa, 15 lipca 2009

SIEDLISKO BAŻANTA WIELKIEGO.

Spacerowanie to moja ulubiona czynność. Lecz nie taki zwykły spacer, że idę sobie wolno, rozglądam się, przysiadam na ławce. To raczej maszerowanie. Idę równym, szybkim krokiem (tak mi się przynajmniej wydaje), cały czas w tym samym tempie. Po chwili wpadam jakby w trans i mógłbym tak maszerować bez końca. Mimo że w transie,to jednocześnie obserwuję ludzi nadchodzących z naprzeciwka, przysłuchuję się strzępkom ich rozmów, i przy tym w duchu rozmawiam z sobą, albo z autorem jakiejś niedawno przeczytanej książki, albo z Panem Bogiem.
Rozmowy z Bogiem nie są przyjemne, mamy całkiem inne spojrzenia na stworzony przez Niego świat. On uważa, że stworzył dla ludzi miejsce najlepsze z możliwych i ich samych stworzył jako istoty najlepsze z możliwych. "Na swoje podobieństwo!". Co z tego wynika? Że albo Bóg nie jest doskonałością, albo świadomie uczynił człowieka mniej doskonałym niż On, w dodatku wystawiając go na przeróżne cierpienia, które, wbrew różnym mędrkom, wcale nie doskonalą czy uszlachetniają.
O moich rozmowach z Panem Bogiem napiszę kiedyś osobno.
Zacząłem o spacerowaniu, bo właśnie dzisiaj byłem daleko od domu. Zajęło mi to siedem godzin tam i z powrotem. Poszedłem do rezerwatu bażanta wielkiego.
Dziwny i tajemniczy rezerwat. W internecie nie ma o nim ani słowa, jakby nie istniał. Odkryłem go przypadkowo kilka lat temu, podczas jednej z moich wycieczek, nie wiedząc wtedy, że to jest rezerwat. Byłem zaskoczony, że na końcu miasta Krakowa, co by nie mówić jak na Polskę dużej aglomeracji, znajduje się takie piękne, dzikie, czyste, nie zachodzone przez ludzi miejsce. Wysokie na półtora metry różne gatunki traw, z rzadka krzewy tej samej wysokości i wyrastające ponad nie drzewa orzechowe, samosiejki. Rezerwat przecina wąska dróżka, która rozpoczyna się u końca ogródków działkowych, chyba najpiękniejszych w Krakowie (odludzie, cisza), a kończy w dolinie z szosą, za którą rośnie Las Wolski.
Specjalnie nie podaję dokładnego położenia rezerwatu. Nie chcę żeby zaczęli go odwiedzać miłośnicy przyrody, czy jak ich tam zwał. Zaraz by zaczęli się zjeżdżać rowerami, umawiać się na obserwacje bażantów i przy okazji rozpalać grilla. I, naturalnie, o rezerwacie i bażantach wielkich nie omieszkaliby zamieścić informacji w gazetach i w internecie.
Teraz przyłapałem siebie, że innym zarzucam to, co sam czynię właśnie w tej chwili. Trudno, już napisałem. Waham się. Żaden problem wymazać tych parę zdań, potrwa to kilka sekund. Dlaczego tego nie robię? Przecież pragnę rezerwat bażanta wielkiego zostawić dla siebie i tych nielicznych, którzy o nim wiedzą (dróżka przez rezerwat sam się nie udeptała).
Człowiek jest próżny...
Nie chrzań Karolku. Nie człowiek jest próżny,tylko ty jesteś próżny. Chcesz być pierwszym, który poda wiadomość o siedlisku bażanta wielkiego, może jedynym takim siedlisku na świecie. Biorąc pod uwagę twój wiek, to dziwne, że masz ochotę ścigać się. Pragniesz być pierwszy! Sądziłem, że odkąd zarzuciłeś bieganie i skakanie o tyczce przeszła ci ochota do rywalizacji. Nie opublikujesz tego spota o rezerwacie, nie bądź zdrajcą! Opublikuję. Nie. Tak. Nie. Przecież jest tylko kwestią czasu i ktoś inny napisze o siedlisku bażanta wielkiego. Dobrze, lecz to może być za rok, za dwa lata, i przez ten czas to miejsce pozostanie nienaruszone i bażanty nie zostaną przegnane przez ludzi. Za dwa lata mogę już nie żyć. Jesteś egoistą.
Chyba jednak jestem egoistą.
Rezerwat z siedliskiem bażanta wielkiego, mimo że nigdzie o nim ani słowa, jednak istnieje i to oficjalnie. Dwa lata temu, wiosną, przy wejściu do rezerwatu od strony Lasu Wolskiego, zobaczyłem tablicę z napisem: ŚCISŁY REZERWAT PRZYRODY. WSTĘP WZBRONIONY. PAU.". Jednak po powrocie do domu, gdy zajrzałem do internetu na stronę Polskiej Akademii Umiejętności, nie znalazłem nawet wzmianki o tym rezerwacie. Niesamowite, przyznacie. Ktoś, czy raczej ktosie, koniecznie chcieli ukryć rezerwat bażanta wielkiego. Tylko, w takim razie, po co ta tablica? Zakaz wstępu do rezerwatu to dla niektórych jak zaproszenie, od razu kusi, żeby zobaczyć. Postanowiłem ją zerwać. Lecz nazajutrz już nie było tablicy. Ktoś myślał podobnie jak ja i zerwał wcześniej. Później już nigdy tam nie widziałem żadnej tablicy.
Rezerwat jest wielkości, mniej więcej, dwóch Rynków Głównych, czyli 8 ha. Bażanty to nie są takie zwykłe bażanty, jakie chyba wszyscy widzieliśmy (przynajmniej my, ludzie w słusznym wieku, bo wspaniali młodzieńcy i dziewczęta siedzący przy komputerach mogli, myślę, nigdy nie widzieć żywego bażanta lub nawet nie wiedzieć jak wygląda bażant; nie słyszałem o grze komputerowej z udziałem bażantów, bo tam mieliby okazję zobaczyć).
Normalny bażant jest podobny do chudej, bardzo chudej kury, z tym, że ma o wiele dłuższy ogon. Ogon samca mierzy pół metra. Na upierzeniu mają ciemne cętki. Natomiast bażanty z "mojego" rezerwatu są cztery razy większe od zwykłych bażantów, jakie biegają po nieużytkach i polach. Przesadzę jeśli napiszę, że przypominają strusie, ale, ale... Przesadzę też jeśli napiszę, że wloką ogony wielkości ogona pawia, ale, ale... Tak w przybliżeniu można sobie wyobrazić bażanta wielkiego, którego teoretycznie nie ma, a w rzeczywistości żyje i to w obrębie granic miasta Krakowa.
Mało tego, ten bażant to drapieżnik. Muszę zdradzić, że odkąd raz zobaczyłem pewną scenę, zawsze zabieram do rezerwatu gaz pieprzowy.
To było rok temu, też podczas tak upalnego dnia jak dzisiejszy dzień (29 stopni C.). Usłyszałem skamlanie psa, jakby ktoś go bił. Przyspieszyłem, żeby temu komuś przeszkodzić w biciu psa i zobaczyłem jatkę. Siedem, osiem bażantów rozszarpywało żywcem dużego psa. Dobrały się mu do brzucha i wyciągały flaki. Zawróciłem. Pies zaraz ucichł. Bałem się, że bażanty mogą się rzucić na mnie. Piranie, kiedy poczują krew, jak oszalałe rzucają się na inne ryby, czy zwierzęta, czy ludzi, bez różnicy. Podobnie mogły się zachowywać bażanty wielkie.
Następnego dnia poszedłem tam z gazem pieprzowym. W czasie drogi przez rezerwat pojemnik z gazem trzymałem w ręku. Po jednej i drugiej stronie dróżki słyszałem ciche skrzeki, jakby rozmowę bażantów, jakby się zmawiały na mnie. Po szelestach traw zorientowałem się, że idą równolegle do dróżki, wraz ze mną. W miejscu wczorajszej jatki zobaczyłem sierść psa. Kości ani jednej, jak gdyby ściągnęły je z drogi, aby nie przestrzegły kolejnej ofiary. (Ze strachu zacząłem im przypisywać dużą inteligencję).
Gdy wyszedłem, czy wybiegłem, na szosę koło Lasu Wolskiego, byłem cały rozedrgany i musiałem wyglądać jak chory, bo jeden z rowerzystów zatrzymał się przy mnie i zapytał, czy nie potrzebuję pomocy.
- Nie, dziękuję panu - odrzekłem zadławionym głosem.
- Na pewno? Odnoszę wrażenie, że coś panu dolega. Cały się pan trzęsie.
- Gdyby pan słyszał jak bażanty zmawiają się, żeby pana zjeść, też by się pan trząsł.
- Aha. Bażanty chciały pana zjeść - rowerzysta zrozumiał i szybko odjechał.
Zrozumiał, że ma z wariatem do czynienia. Ja, na jego miejscu, pomyślałbym to samo.
Wiecie, boję się chodzić do rezerwatu, lecz mimo to ciągnie mnie tam. Brakuje mi adrenaliny?
Dzisiaj nic szczególnego nie działo się w rezerwacie. Pomyślałem, aby następnym razem zabrać tam Ilonę Małkowską. Znowu zaczęła mnie odwiedzać, przyjeżdża ze Skawiny. Doprasza się, żeby mi towarzyszyć podczas spacerów. Przeszła na wcześniejszą, nauczycielską emeryturę, i już się jej znudziły rozmowy ze swoim jamnikiem. Powiem, żeby wzięła psiaka na nasz wspólny spacer do rezerwatu, niech sobie piesek pobiega na łonie natury. Kto wie?

1 komentarz:

  1. Znam ten rezerwat i coś niecoś wiem na temat całej inicjatywy. Wedle moich źródeł ten gatunek nosi nazwę Bażant Olbrzymi, ale nic już więcej nie mogę powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń