poniedziałek, 6 lipca 2009

6. CHAM W TRAMWAJU.

Normalnie to człowiek wpierw się starzeje, a dopiero jakiś czas później zdaje sobie z tego sprawę. Na mnie ta świadomość spadła znienacka.
Jechałem wtedy tramwajem. Nie było tłoku, lecz wszystkie fotele zajęte. W ręku dźwigałem foliową torbę z książkami o Galicji, które za grosze kupiłem pod Halą Targową na Grzegórzkach. Historia Galicji to było ostatnie moje hobby. Teraz nie mam żadnego. Książki były ciężkie. W obawie, że reklamówka się rozerwie, trzymałem książki przyciśnięte do piersi. Po przejechaniu kilku przystanków zaczęły mnie boleć ręce. Wówczas zauważyłem wchodzącą do tramwaju tę dziewczynę, no, niech będzie, kobietę, bo chyba miała 30 lat. Nazwę ją po swojemu: Zjawiskowa, a nie, jak się teraz mówi, piękna de czy laska. Długie, rozpuszczone włosy, ostry makijaż na dziewczęcej twarzy o regularnych rysach, czarne mini i mocne, nieduże piersi nie uwiązane w biustonoszu, co dobrze było widać przez materiał obcisłego T-shirta. Zatrzymała się dwa metry ode mnie, naprzeciwko, tak, że nie musiałem obracać głowy żeby na nią patrzeć. Wyprostowałem się, książki w reklamówce jakby zrobiły się lżejsze. Zjawiskowa dostrzegła, że ją lustruję od góry na dół i z dołu do góry. Spojrzała mi ostro w oczy, jak gdyby chciała powiedzieć: dość tego, wszystko widzę. Była zaskoczona, że nie dałem się spłoszyć i nie odwróciłem spojrzenia od jej zielonych oczu, tylko zaczekałem aż ona pierwsza to zrobi. Po chwili znowu na mnie spojrzała, a ja wtedy patrzyłem na jej piersi, nie ukradkiem, tylko długo, spokojnie, jak koneser oglądający w galerii szczegóły obrazu. Jej sutki odznaczały się coraz wyraźniej przez materiał koszulki. U mnie nic nie było widać, miałem luźne płócienne spodnie. Od wypadku z prądem elektrycznym zawsze chodzę w luźnych spodniach. Może się jej spodobało moje bezczelne podglądactwo? Pożądliwość budzi pożądliwość. To chemia, jak niektórzy uważają, że niby zadziałały jakieś związki zapachowe wydzielane przeze mnie. W każdym razie nie byłem już dla niej niewidocznym, jednym z wielu współpasażerów tramwaju, i, co ważniejsze, nie byłem niemiłym, ordynarnym podpatrywaczem. Wówczas poszłaby kilka kroków dalej albo odwróciłaby się ode mnie, a ona poprawiła włosy, przerzucając je z ramienia na kark. Dalej emablowałem Zjawiskową spojrzeniem, na twarz, piersi, uda. To działało, zaczerwieniła się. Gorączkowo obliczałem w myśli, czy mam przy sobie tyle pieniędzy, żeby wystarczyło na dwa wina w kawiarnianym ogródku. Miałem. To mi przydało pewności siebie. Tylko ta francowata reklamówka z książkami ciążyła mi coraz bardziej, musiałem uważać aby nie sapać z wysiłku. Po kolejnym moim spojrzeniu Zjawiskowa uśmiechnęła się. Nie było tego widać na jej twarzy, lecz w oczach miała wyraźne ogniki śmiechu. Ktoś tak nastrojony nie obrazi się, nie fuknie złym słowem, gdy usłyszy zaproszenie na lampkę wina, najwyżej odmówi. Już zacząłem się zastanawiać, jakimi słowami zaprosić do pójścia do kawiarni, gdy chłopak siedzący w fotelu obok, na oko student, wstał i zwrócił się do mnie:
- Proszę, niech pan usiądzie.
- Siedź, siedź, człowieku - odpowiedziałem mu z lekceważącym uśmiechem, chcąc dać do zrozumienia, że ja tak mogę stać do usranej śmierci.
- Niech pan lepiej siada, bo wykorkuje na serce - ten cham brnął dalej.
Wszystko zepsuł. Zgasły wesołe ogniki w oczach Zjawiskowej. Już i ona widziała mnie takim, jakim widział student. Byłem w wieku jej ojca. Odwróciła się i zaraz wysiadła na przystanku, na którym i ja powinienem wysiąść. Nie zrobiłem tego, bo wyglądałoby jakbym za nią gonił.
Wściekły rzekłem półgłosem do studenta:
- Ty głupi kutasie!
- Słucham? - chłopak przysunął się do mnie.
Powtórzyłem to samo.
Chłopak spojrzał na stojących obok pasażerów i powiedział:
- Nie ustąpić starszym miejsca, źle. Ustąpić, to człowieka zwyzywają.
Pasażerowie patrzyli na mnie potępiająco, a jeden z rówieśników studenta rzekł:
- Z takimi dziadkami to nigdy nic nie wiadomo.
Jakby mi ktoś dał w twarz. Dziadek!
Ten "dziadek" rozbrzmiewał w mojej głowie przez kilka tygodni.
Później było jeszcze gorzej. W tramwaju zaczęły mi ustępować miejsce do siedzenia czterdziestoletnie kobiety. Nie korzystałem z ich łaskawości. Dalej stałem i one też stały, a fotel był wolny. Po chwili siadał na nim ktoś młody i wtedy dobroczyńczynie patrzyły na mnie z gniewem.
Postanowiłem nie przyjmować do wiadomości, że jestem stary, bo przecież nie jestem stary. To inni, młodsi ode mnie, chcą mnie tak zaklasyfikować. Wprawdzie nie przebiegnę szybko stu metrów, nawet połowy tego dystansu nie przebiegnę, no, żeby już cała prawda, to kilkunastu kroków nie przebiegnę, gdyż boję się, że zaraz się rozpadnę. Pamiętam jednak doskonale, jak na stadionie Unii Tarnów (w Tarnowie-Mościcach chodziłem do Technikum Chemicznego) przebiegałem sto metrów w czasie 11,4 sek. Trenowałem też skok o tyczce. Rozpędzałem się z metalową tyczką w ręku (tyczek węglowych, z dodatkiem wanadu, jeszcze wtedy nie było), w biegu wkładałem ją do dołka, odbijałem się i pokonywałem poprzeczkę na wysokości 3,80 metrów. Mistrzostwo Małopolski! Spadałem na tyłek i plecy na rozłożone na ziemi materace. Tym biegaczem i skoczkiem jestem i tego się będę trzymał.
A jazdy tramwajami unikam. Mieszkam w Śródmieściu Krakowa, wszędzie mam blisko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz