wtorek, 30 czerwca 2009

poniedziałek, 29 czerwca 2009

1.

Mój nieślubny wnuk powiedział mi wczoraj:
- Dziadek, pisz bloga, to może jeszcze kilka lat będziesz normalnie funkcjonował.
Ten wnuk, Maciek (mam jeszcze trzech), powiedział mi to po tym, jak go pomyliłem z jego ojcem a moim synem nieślubnym Mironem. Są podobni do siebie, tyle że Maciek ma 14 lat, a Miron 44. Nie znaczy to, że jest ze mną tak źle. Co prawda choruję na prozopagnozję (tylko ja o tym wiem), lecz Maćka od Mirona odróżniam. Z innymi twarzami mam czasami kłopoty. Muszę z kimś pobyć dobrych parę godzin, żeby go później rozpoznawać. Jeżeli ktoś nie wyróżnia się czymś charakterystycznym, to i te parę godzin jest za mało, zwłaszcza w wypadku mężczyzn, bo kobiety łatwiej zapamiętuję.
Bagatelizuję, że pomyliłem Maćka z Mironem, lecz, prawdę, to jestem tym przestraszony. Maciek przyszedł do mnie o piątej popołudniu. Godzinę wcześniej wróciłem od Arnolda Somera, z którym przez kilkanaście lat uczyliśmy w jednym i tym samym liceum, on polskiego, ja historii. Arnold chorował na Alzheimera. Dopóki nie przeszedł na emeryturę jakoś się trzymał. Najwyżej zapomniał zamknąć drzwi na klucz, zapiąć rozporek, zawiązać sznurówki, tego rodzju drobiazgi. Na emeryturze od razu mu się pogorszyło. Wpierw zapominał, że już nie pracuje w szkole i co jakiś czas rano przychodził do liceum, jak dawniej wypijał kawę w pokoju nauczycielskim, brał dziennik klasowy i szedł na lekcję. Trudno mu było wytłumaczyć, że klasa to już nie jego miejsce, nie chciał oddać dziennika i aktualny polonista musiał mu siłą go odbierać. Uczniowie na pewno dobrze bawili się, oglądając zmagania polonistów. Aż woźny dostał polecenie, żeby profesora Somera nie wpuszczał do szkoły.
Długo nie byłem u Somerów. Poprzednie wizyty u nich bardzo mnie męczyły. Mówiłem coś do Arnolda, a on patrzył na mnie jak na mebel. Nic nie jarzył, jak mówią młodzi, jeśli jeszcze tak mówią. Wczoraj szedłem ulicą Piłsudskiego (co ja tam robiłem?), gdzie mieszkali Somerowie, i postanowiłem zajrzeć. Nie widziałem jego nekrologu w gazecie, więc znaczyło, że żyje. Somerowa zrobiła mi wiśniową herbatę. Skłamałem, że mi bardzo smakuje. Nie znoszę owocowych herbatek. bo takie świństwa tylko staruchy piją, a ja z nimi nie chcę mieć nic wspólnego. Arnold siedział w piżamie przy stole. Siedział, nic więcej. Niby jeszcze patrzył, bo oczy miał otwarte, lecz czy cokolwiek widział? Wątpię. To było takie czyste siedzenie, samo siedzenie, jeśli rozumiecie co mam na myśli. W pewnym momencie ożywił się. Wstał i rzekł: "zesrałem się". Ja też wstałem. W przedpokoju uradowana Somerowa powiedziała, że moja wizyta dobrze wpłynęła na Arnolda, poprawiła jego stan zdrowia, bo w ogóle zwrócił uwagę na to, że narobił w gacie.
Dziękuję bardzo za taką poprawę stanu zdrowia.
Jeszcze myślałem o wizycie u Somerów, gdy przyszedł Macie i zwróciłem się do niego "Miron". To była mechaniczna omyłka, a nie, że wziąłem jednego za drugiego. Nie wiem dlaczego Maciek potraktował to tak poważnie i zaproponował mi pisanie bloga. "Może jeszcze kilka lat będę normalnie funkcjonował!". Czy ze mną, do k. nędzy, jest coś nie tak?
Dawniej nie kląłem.
Z Maćkiem, odkąd dwa lata temu dowiedziałem się, że jest moim wnukiem, żyję w dobrej komitywie. Też mieszka w Krakowie i często mnie odwiedza i, zdaje się, lubi mnie, w przeciwieństwie do trzech pozostałych wnuków. Bym zapomniał. O tym, że Miron jest moim synem, też się dowiedziałem dwa lata temu. Przyszli do mnie razem. Wtedy pierwszy raz ich widziałem.
- Dzień dobry ojcze.
- Cześć dziadek.
Możecie sobie wyobrazić. Tym bardziej, że patrzyłem na nich i widziałem siebie (na fotografiach sprzed lat), jako czterdziestolatka i nastolatka.
- Możemy wejść? - zapytał starszy z nich. - Zaraz zadzwonię do matki, ona wszystko wyjaśni.
- No, jasne - wybąkałem, zastanawiając się, czy to co sie dzieje dzieje sie naprawdę, a nie jest snem lub grą wyobraźni (mam pewne podejrzenia, jeśli chodzi o moją wyobraźnię).
Lecz, sen czy jawa, byłem ciekaw co dalej. Człowiek nad grobem, a tu zjawiają się po raz pierwszy widziani własny syn i wnuk. Każdy byłby ciekaw.
Starszy wybił numer w telefonie komórkowym.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział do aparatu. - Tak, w mieszkaniu. Tak, przedstawiliśmy się. Nie wiem - przyjrzał się mi uważnie. - Matka chce rozmawiać - podał mi telefon.
- Słucham. Karol Trzaska - przedstawiłem się, żeby wykluczyć ewentualną omyłkę.
- Co, Karolu, zdumiony? - usłyszałem pytanie zadane z rozbawieniem.
- Kto mówi? - nie rozpoznawałem tego głosu.
- Jaśka Perkusistka.
No tak. Kilkadziesiąt lat temu zobaczyłem na ulicy dziewczynę, która dźwigała bęben, duży, taki jaki ma bębnista w orkiestrach dętych. Zaproponowałem, czy nie pomóc? Wracałem wówczas z Kobierzyna, gdzie po raz kolejny przebywała moja kochana Marylka. Doktor Wacław przeprowadził ze mną długą rozmowę, z której wynikało, że Marylkę dopadł ten rodzaj schizofrenii (maniakalno-prześladowcza), z której nie wychodzi sie na stałe, będą najwyżej lepsze okresy i wtedy może wrócić do domu na jakiś czas. Byłem załamany, więc gdy Perkusistka zaczęła mnie rozbierać, miałem wszystko gdzieś. Mógłbym pójść do łóżka nawet z samym bębnem, żeby się zapomnieć. Później co jakiś czas, raz, dwa razy w roku, natykałem sie na Perkusistkę na ulicy. Zamienialiśmy parę zdań, ale do tamtego zdarzenia nigdy nie wracaliśmy.
- Jest tak, jak powiedział Miron - rzekła Jaśka Perkusistka. - Wówczas zaszłam z tobą, choć tego nie wiedziałam. Miałam już narzeczonego i mieliśmy sie pobrać. To, co zrobiłam, to było jakieś szaleństwo. Po miesiącu, kiedy okazało się iż jestem w ciązy, zupełnie nie brałam pod uwagę, że to może być twoja zasługa. Z narzeczonym spałam codziennie, z tobą tylko raz. Rozumiesz?
- Rozumiem - potwierdziłem oszołomiony.
- Dopiero po kilku latach dopatrzyłam się podobieństwa Mirona do ciebie. - W tajemnicy zrobiłam porównawcze badania DNA męża i Mirona. Miron nie był jego synem. Rozumiesz?
- Rozumiem.
- Pół roku temu zmarł mąż. Ja pewnie też niedługo. Więc postanowiłam powiedzieć im prawdę. Reszta to już ich ruchy. Chcieli poznać biologicznego ojca i dziadka. Wywiedziałam sie jaka jest twoja sytuacja rodzinna, bo nie zamierzałam narobić ci bigosu, i uznałam, że mogą cię odwiedzić. Dobrze zrobiłam?
Na to pytanie nie odpowiedziałem, no bo jak?
Tak poznałem mojego drugiego syna i czwartego wnuka. Teraz widzę,
Cođ Sywankuje...