czwartek, 29 kwietnia 2010

STARY SAMOLUBNY DRAŃ

Trzeba wyjść z wody, otrząsnąć się jak pies, i gdzieś pobiec, coś robić, na przykład zaopiekować się kimś. Śmierć Marylki, później ta makabryczna katastrofa pod Smoleńskiem, przybiły mnie, doprowadziły do jakiegoś dziwnego letargu. Ale przecież nie mogę bez końca trwać w takim stanie. Za wcześnie aby wycofać się z życia.

Pomagać innym to najlepszy (rzekomo) sposób na pobudzenie emocjonalne, fizyczne i intelektualne. Tylko że, choć na pewno blisko mnie jest wiele osób czekających na różną pomoc i zasługujący na nią, jakoś nie potrafię ich dojrzeć. No, może nie całkiem jest tak, że ich nie widzę. W mojej dzielnicy, a nawet kwartale ulic, znam biedaków, pijaków, narkomanów, chorych psychicznie, znam wieloletnie rodziny żyjące z pomocy społecznej i kradzieży. Dlaczego nie spróbuję choć jedną z tych osób wyprowadzić na prostą, przysposobić do normalnego życia? Bo mi się nie podobają. Są brudni, wulgarni, niewykształceni. Muszę powiedzieć prawdę: nie mogę przełamać w sobie odrazy do nich. Natomiast chętnie zająłbym się ładną studentką, ubierającą się w markowe ciuchy, mieszkającą w małym lecz przytulnym mieszkanku z oknami wychodzącymi na Wisłę. Lecz jakiej pomocy ta studentka oczekiwałaby ode mnie? Darmowych korepetycji z historii?
Jestem po prostu stary, samolubny drań!

wtorek, 20 kwietnia 2010

ŻYĆ NIE UMIERAĆ

Kapcanieję z dnia na dzień. Dawniej (teraz to już wszystko wydaje się mi dawno) jeździłem do Marylki do Kobierzyna. To była wyprawa tramwajem i autobusem, i kawałek pieszo. Wcześniej kupowałem czekoladki dla Marylki i pielęgniarek, paczkę papierosów dla pacjentów i rozdawałem im po kilka sztuk. Rozmawiałem z doktorem Wackiem. Teraz chodzę do Marylki na cmentarz salwatorski bez żadnych przygotowań logistycznych. Siadam na ławce obok urny z prochami Marylki i siedzę, już całkiem jak emeryt.
Do tego ta paraliżująca katastrofa pod Smoleńskiem, nie mogę się otrząsnąć. Większość z tych, którzy w niej zginęli, to byli dobrzy znajomi, Niektórych widywałem i po kilka razy dziennie (w telewizji).

Teraz uzmysławiam sobie, że upłynęło sporo dni odkąd ostatni raz byłem z kobietą. Nie chce się mi. To znaczy nie chce mi się czynić zalotów, zagadywać, dotykać, judzić (w miłym znaczeniu tego słowa), bo gdyby któraś weszła pod kołdrę i przytuliła się, to, wiadomo (żyrandol), zawsze jestem gotów.
Aa, pewnie się upiję, wezmę jakąś książkę i usnę. Trzy przyjemności w krótkim czasie. Żyć nie umierać!

niedziela, 11 kwietnia 2010

ŚMIESZNOŚĆ I OKRUCIEŃSTWO ŻYCIA

Rzadko nachodzi mnie refleksja tego rodzaju, że życie jest piękne. Częściej, że życie jest śmieszne albo okrutne. Przed okrucieństwem życia broniło mnie poczucie humoru. Przed śmiesznością życia broniła mnie realność cierpienia, w moim wypadku cierpienia psychicznego: choroba Marylki, niemożność porozumienia się z dziećmi, depresja, która trzyma mnie jak imadło od długich lat, i ból (wiem, że to brzmi górnolotnie, ale...), który odczuwam z powodu bólu jakiego bez powodu doznają miliony ludzi na świecie.

Jeśli o czymś w życiu mogę powiedzieć, że jest piękne, to kobiety. Mając do wyboru oglądanie wysokich gór, bez drzew, roślinności, czy oglądanie nagich kobiet, wybieram kobiety. Podobnie, mając do wyboru oglądanie zróżnicowanego krajobrazu, z lasem, rzeką, pagórkami, czy oglądanie ładnie ubranej kobiety, wybieram kobietę. Tak samo długo nie namyślałbym się, gdyby mi zaproponowano: pobyt wśród dzikiej natury, czy wśród dzikich kobiet? Dzikie kobiety!

Na koniec, odnosząc się do komentarza z 6 kwietnia: Pani jest piękna, nie życie. Też i dlatego piękna, bo uważa, że życie jest piękne. Jeśli chodzi o kobiety, to nie przeszkadza mi w nich ani dzikość, ani naiwność.

sobota, 10 kwietnia 2010

KAROL TRZASKA 007 - 2. NIEPOWODZENIE.

Telefon:
- Proszę przyjść o 13.00 do Biura.
Przyszedłem. Wpierw mój partner pokazał mi jak uruchomić i korzystać z kierunkowego mikrofonu, który jest umieszczony w moim służbowym telefonie komórkowym i który działa na odległość 50 m. Następnie pokazał mi fotografie mężczyzny i kobiety.
- Proszę zapamiętać te twarze. Tych dwoje przyjdzie do kawiarni Hotelu Grand o godzinie piętnastej. Pan ma, z pomocą telefonu, nagrać ich rozmowę. Około piętnastej trzydzieści przyjdzie do pana Ewa, około czterdzieści lat, pańska dobra znajoma, z którą jest pan umówiony. Proszę ją serdecznie powitać, albo nawet pieprznie, tak, aby wyglądało, że niecierpliwie pan na nią czekał.
- A jeśli podejdzie inna kobieta i ja ją pieprznie powitam, a okaże się, że to nie jest ta? - zapytałem.
- Rzeczywiście, może się tak zdarzyć - przyznał partner. - Powiem jej, żeby w ręku trzymała "Forum". To tygodnik formatu A-4 z kolorową okładką.
- Ona może być moją kochanką?
- Chyba tak - partner nie był tego pewien.
- Czyli mogę ją ukradkiem obmacywać.
- Bez przesady - roześmiał się partner.

W kawiarni Grandu były tylko dwa stoliki zajęte. Przy jednym siedziała młoda para. Przy drugim samotny mężczyzna w średnim wieku, w okularach, wyglądający na pracownika naukowego, przynajmniej ja go tak oceniłem. Pił kawę i czytał "Wyborczą". Ja zająłem trzeci stolik, przy oknie. Tak usiadłem, aby widzieć drzwi wejściowe i część holu recepcyjnego.

Niemal dokładnie o 15.00 wszedł mężczyzna z fotografii pokazanej mi przez partnera. Kilka minut później przysiadła się do niego kobieta, też ta ze zdjęcia. Ustawiłem na nich mikrofon u czekałem na Ewę, co raz to spoglądając na drzwi kawiarni. Udawałem, że się niecierpliwię.
Osoby, które miałem podsłuchiwać, mówiły coś do siebie półgłosem. Nie wyglądały na kochanków. Raczej była to rozmowa biznesowa. Zamówili kawę i sernik. Zaraz po tym jak przyszła Ewa z "Forum" w ręku, tamci przywołali kelnerkę, zapłacili i wyszli z kawiarni. Ledwie nacisnąłem guzik "koniec nagrywania", przy naszym stoliku pojawił się ów mężczyzna z fotografii i spokojnie, nie mówiąc ani słowa, zabrał mój telefon i znowu wyszedł.

Nie wiedziałem co robić w takiej sytuacji. Ewa też nie wiedziała. Natychmiast zadzwoniła do koordynatora i powiedziała co się stało. Po chwili zwróciła się do mnie:
- Mamy się tym nie przejmować. Nie docenili gościa, ale to, co zrobił, jest dla nich istotną informacją, do wykorzystania później.
- Pierwszy raz biorę udział w czymś takim i się nie sprawdziłem - powiedziałem do Ewy.
- Tak wyszło. Gość, widocznie, jest profesjonalistą w takich sprawach. Chce pan poczytać? - Ewa położyła "Forum" przede mną. - Do zobaczenia przy następnej okazji - wyszła.

Nici z nagrania i utrata drogiego telefonu. Ale, skoro ma się nie przejmować, to się nie przejmuję. Nikomu nie wciskałem, że jestem superagentem.

piątek, 2 kwietnia 2010

UTRACONE POCZUCIE HUMORU

W ciągu kilku ostatnich lat Marylka była nieświadoma życia, takiego życia, jakiego większość z nas doświadcza na codzień. Nie było komunikacji między nami. Na pewno miała jakiś swój świat w mózgu, do którego z czasem przywykła, czy przystosowała się, bo już nie miała takich wielkich stanów lękowych jak niegdyś. Żyła tam sobie, prowadziła jakieś rozmowy, coś załatwiała. Nie wiem, czy ja istniałem w tym jej świecie, ale ona istniała w moim świecie. Brakuje Marylki. Jej widok przypominał mi zdarzenia z przeszłości, wesołe, mniej wesołe albo przykre. Czuję się trochę tak, jakby mi odcięto kawał życia. Żywa Marylka była pasem transmisyjnym do mojej przeszłości.

Teraz co? Przyszłość, w najlepszym razie, mogę liczyć w latach, a nie w dziesiątkach lat. I w tej przyszłości co może mi się zdarzyć nieprzewidywalnego? Nie widzę niczego takiego. Oklapłem. Nie tak dawno zamierzałem serio zabrać się do pisania powieści. Jestem jak balon bez powietrza. Zdaje się, że nawet poczucie humoru utraciłem, a ono mnie rzadko na długo opuszczało.

Wczoraj widziałem jak dwie około trzydziestopięcioletnie kobiety walczyły o jedno wolne miejsce do zaparkowania auta przy krawężniku. Równocześnie, z dwu stron, wjechały w wolne miejsce. Tyłami aut zatarasowały ulicę, uniemożliwiając innym przejazd. Kłóciły się, która była pierwsza, nie zwracając uwagi na gapiów i chyba nie słysząc klaksonów, którymi chcieli je przepędzić kierowcy. Po chwili podszedł do nich jeden ze zdenerwowanych kierowców i powiedział:
- Wy głupie małpy, usuńcie się wreszcie stąd, nie możemy przejechać.
- Coo? - kobieta z czerwonego auta spojrzała na drugą, z którą się kłóciła. - Słyszałaś jak ten buc nas nazwał?
- Faszysta jeden! - druga wysiadła z auta i stanęła obok pierwszej.
W jednej chwili się pogodziły i były razem przeciwko kierowcy.
- My stoimy, to i ty będziesz stał.
- Wzywam policję - mężczyzna wyjął z kieszeni telefon.
- Wzywaj se, wzywaj.
- Teraz i tak nie możemy wyjechać, bo za blisko podjechaliście - kobiety zaczęły się śmiać.
- To wy blokujecie nam wyjazd.
Nie czekałem na przyjazd policjantów. Oceniając teraz na zimno, była to bardzo komiczna sytuacja, a ja poszedłem dalej, wcale nie ciekaw jak zakończy się zdarzenie. Nawet śmiać mi się nie chciało, choć przecież powinno. Dawniej do końca kibicowałbym którejś ze stron.