środa, 9 września 2009

WYKRYWACZ GRZECHÓW

Dzisiaj odezwało się echo z pikniku w Tyńcu, gdzie bawiłem u znajomych i gdzie młodzi wzięli mnie za matuzalema. Przypomnę dwudziestoparoletnim szczeniaczkom (piszę "przypomnę" przez kurtuazję, bo pewnie dopiero w tej chwili się dowiedzą), że prawdziwy, znany z księgi Genesis patriarcha Matuzalem, żył 969 lat, a w 195. roku życia został ojcem Lamecha. Młodzi dziwili się, że mają obok siebie faceta, który żył, gdy żył jeszcze Stalin, Mao Ce-Tung, kiedy Indie były jeszcze angielską kolonią, a na Mont Everest-cie nie stanęła ludzka stopa. Dziwili się, ale ostatecznie uwierzyli, że wtedy żyłem, po przeliczeniu lat i porównaniu na komputerowym kalkulatorze. Natomiast wątpili, gdy powiedziałem, że widziałem cesarza Franciszka Józefa I na balu w Sukiennicach krakowskich w 1880 roku. Niedowiarki!

To dygresja, bo echo z pikniku dotyczyło zupełnie czego innego. Gospodarz domku letniego w Tyńcu, Stasinek, z wyrzutem powiedział mi przez telefon, że jego posunięta w latach ciotka przestała chodzić na msze do kościoła Benedyktynów, i że, bo to tutaj najważniejsze, przestała chodzić na msze przeze mnie.
- Przeze mnie? - byłem zdumiony.
Nie znajdowałem związku pomiędzy mną a uczestnictwem lub nie uczestnictwem ciotki Stasinka w nabożeństwach religijnych.
- A tak, Karol. Przez ciebie - potwierdził Stasinek. - Powiedziałeś ciotce, że Benedyktyni przesadzają z przystosowywaniem się do reguł życia kapitalistycznego, bo nie dość, że w budynkach klasztornych otworzyli restaurację i hotel, to na dodatek w bramie kościoła umieścili psychoelektroniczny wykrywacz grzechów.
- Tak powiedziałem? - zdumiałem sie jeszcze bardziej (czerwone wino!).
- Mówiłeś, że sam padłeś ofiarą tego wynalazku. Wchodziłeś do kościoła, a tu głośne "pii, pii, pii" i jednocześnie obok otworzyła się furtka, która prowadziła wprost do konfesjonału.
- To trzeba było wytłumaczyć ciotce, że jeśli nawet tam jest wykrywacz grzechów, to jej to nie dotyczy, bo ten wykrywacz wykrywa tylko grzeszników. Przecież ona cały wieczór przesuwała paciorki różańca i mruczała zdrowaśki.
- Ona się boi, że ten automat się zepsuje i zacznie na nią piszczeć i co ludzie, a zwłaszcza jej ukochany ojciec Leon, sobie pomyślą. Chce natychmiast wracać do domu. Aleś, Karol, narobił.
- Zaraz, zaraz, mój drogi. - Coś mi się przypomniało. - Przecież narzekałeś, że ciotka siedzi u ciebie już cały miesiąc i odstrasza znajomych. Powinieneś mi podziękować, a nie mieć pretensje.
- Niby tak, ale ona... Pamiętasz, co ci mówiłem?
- O testamencie ciotki?
- Właśnie. Nie chciałbym aby odjeżdżała ze złymi wspomnieniami z pobytu u nas.
- To weź ją do kościoła i przy niej przejdź przez drzwi kilka razy tam i z powrotem. Sama się przekona, że nic nie piszczy, a na pewno nie myśli o tobie, że jesteś świętym.
- Wręcz przeciwnie.
- Wtedy będzie mieć pewność, że nie ma tam żadnego wykrywacza grzechów.
- Ale jesteś przekonany na sto procent, że nie ma? Bo ci Benedyktyni rzeczywiście zrobili sie bardzo nowocześni. Słyszałem, że mają w klasztorze pracownię komputerową, siłownię, basen, takie rzeczy.

Co miałem na to odpowiedzieć? Przysięgać na Boga, że nie mają? A jakby sie okazało, że jednak mają? Wyszedłbym na krzywoprzysiężcę. Więc powiedziałem mu po prostu:
- Stasinek, nie bądź głupi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz