wtorek, 2 lutego 2010

BOGUŚ HAZARDZISTA

To się wpakowałem. Bogusia, znajomego z Rzeszowa, poszukuje rodzina. Przyjechali do Krakowa w sile trzech osób. Przewodzi im córka Bogusia, czterdziestoparoletnia, energiczna, inteligentna, bezwzględna, pałająca żądzą zemsty. Gdy Boguś mówił, że córka go zabije za to, że przegrał zaliczkę na kupno mieszkania w Krakowie, myślałem iż to tylko takie gadanie ze strachu. Ale nie. Pani Anna wygląda na zdolną do takiego czynu. W oczach ma coś... morderczego. Aż sam się zacząłem bać. Jeśli pani Anna dowie się, że byłem z jej ojcem w kasynie i nie powstrzymałem go od grania na ruletce, a później ukrywałem go, to i moje życie będzie zagrożone.

Boguś panicznie boi się córki i zięcia (jest z nią jeszcze brat męża).
- Karol, oni mnie zatłuką na śmierć - łkał. - Ukryj mnie gdzieś na kilka tygodni. - I - dodał - nie zdradź się, że byłeś ze mną w kasynie, bo i ciebie obwinią o utratę pieniędzy, a ten jej mąż nie patyczkuje się, dwa razy siedział w więzieniu za pobicie.
Wpadłem na całego. Autentycznie się boję, tym bardziej, że oni już wiedzą iż byłem z Bogusiem w kasynie. Ale powiedziałem pani Annie, że byłem tam tylko godzinę i wyszedłem, a Boguś został i już się z nim więcej nie widziałem.

Boguś musiał mieć w przeszłości bliskie spotkania z kasynami. Okłamał mnie, mówiąc, że nigdy nie grał na ruletce. W kasynie od razu wiedział gdzie, co, jak. Nie bez powodu pani Anna zaraz po przyjeździe do Krakowa odwiedziła wszystkie kasyna i wywiedziała się, że Boguś już pierwszej nocy odwiedził jedno z kasyn, i że odwiedził je wraz ze mną. Przed wejściem musieliśmy okazać dowody osobiste i pracownik kasyna zapisał nasze nazwiska. Dobrze, że nie odnotowują tam, o której kto wychodzi, bo wówczas widać byłoby czarno na białym, że kłamię. Byłem z Bogusiem w kasynie do piątej rano.

- Pani Anno, nie miałem pojęcia, że pani ojciec ma tyle gotówki przy sobie - z początku rzeczywiście nie wiedziałem, dopiero jak przegrał. - Gdybym wiedział, nie zostawiłbym go w kasynie samego.
Nie jestem pewien, czy mi uwierzyła. Raczej nie, skoro śledzili mnie, gdy tylko wychodziłem z kamienicy. Zięć Bogusia poszedł za mną do "Kefirka" i przyglądał się, ile jedzenia kupuję. Kupiłem jedną bułkę i kawałek żółtego sera. To, myślę, trochę ugasiło ich podejrzenia, że ukrywam u siebie Bogusia.
Ukrywam go, bo nie ma innego wyjścia. Nie zostawię Bogusia na pastwę córki i zięcia. Zastanawia mnie, dlaczego wypuścili Bogusia z tak dużymi pieniędzmi, skoro wiedzieli o jego nałogu?

Pierwszy raz pani Anna przyszła do mnie zaraz po wizytacji kasyn. Dobrze, że Boguś był blisko domofonu i rozpoznał głos córki. Schował się w szafie z ubraniami. Następną noc Boguś spędził w kantorku mojej firmy ( jeszcze nie oddałem kluczy do tego pomieszczenia), opatulony w dwa śpiwory i starą kołdrę. Uważałem, że przesadza, nie chcąc zostać u mnie przez noc. Lecz on dobrze znał swoją rodzinę. Tuż przed dwudziestą drugą pani Anna przyszła do mnie w towarzystwie policjanta w cywilu.
- Ojciec ukradł mi sześćdziesiąt tysięcy złotych - oznajmiła nienawistnym tonem - i teraz jest poszukiwany przez policję. Myślę, że pan ukrywa ojca.
Policjant zapytał:
- Zgodzi się pan, żebym zajrzał w kilka miejsc i sprawdził, czy tutaj nie ma poszukiwanego?
- Niech pan zagląda - zgodziłem się.
- Jeśli go znajdę - przestrzegł policjant - może pan być oskarżony o ukrywanie przestępcy. Jeśli jest, proszę dobrowolnie powiedzieć.
- Nie ma - rzekłem i ze złością zwróciłem się do córki Bogusia - a pani niech mnie nie wrabia w wasze rodzinne sprawy. Poza tym, nawet jak przegrał pieniądze, to co, wsadzi pani ojca do więzienia? Albo zabije?
- Z ust mi pan to wyjął - odpowiedziała. - Jedno albo drugie na pewno się stanie.

Policjant zajrzał do szaf, otworzył kanapę, otworzył lodówkę, zajrzał do pralki i pogrzebał w koszu z brudnymi ubraniami. Na końcu pochylił się nad wanną i dokładnie ją oglądał. Zdziwiłem się:
- Myśli pan, że się tak rozpłaszczył w wannie, że z dalsza go nie widać? - I nagle mnie olśniło - a może pan szuka trupa?
- Niczego nie możemy wykluczać - rzekł policjant obojętnie. - Był pan karany?
No jasne, przecież mogłem zamordować Bogusia i zabrać mu pieniądze.
- Nie byłem.
Policjant zlustrował jeszcze podłogę i ściany, po czym wręczył mi wizytówkę i rzekł:
- Gdyby się pojawił, niech pan natychmiast do mnie dzwoni.
- I do mnie - pani Anna też dała mi wizytówkę.
Wyszli.

Dwie godziny później, nie świecąc na klatce schodowej, zszedłem do kantorka na parterze i powiedziałem Bogusiowi o wizycie córki z policjantem.
- Jezu, teraz mogą rozesłać za mną list gończy. Muszę zmienić wygląd i uciekać z Krakowa - biadał.
- Masz dokąd?
- Nie bardzo. Poza tym nie mam pieniędzy - spojrzał na mnie, chyba chcąc przypomnieć, że jestem mu winien 800 zł.
- Osiemset złotych, pamiętam. Pożyczę od syna i oddam ci.
- Gdybyś mógł pożyczyć więcej, poszedłbym do kasyna i odegrał pieniądze.
Nie chciałem tego komentować.

W południe, gdy wyszedłem z domu, zobaczyłem na ulicy odbite na ksero kolorowe zdjęcia Bogusia. Był na nich całkiem podobny do siebie, jakby zdjęcia były robione wczoraj. Poprzylepiano je do słupów i ścian. Zamyślony Boguś patrzył na mnie co 20, 30 metrów. Wyobraziłem sobie, że cały Kraków jest zalepiony fotkami Bogusia.

Zastanawiałem się, gdzie mógłbym na dłuższy czas umieścić Bogusia, tak, żeby go nie znalazła córka (bo w to, że będzie go szukać policja, jakoś nie wierzyłem), i przyszło mi do głowy genialne rozwiązanie: Kobierzyn. Oddział Terapii Uzależnień, czy jak to się nazywa? Widziałem gdzieś po drodze do pawilonu Marylki. Wtedy, za jednym wyjazdem, będę odwiedzał i Marylkę, i Bogusia.
O umieszczeniu Bogusia w szpitalu w Kobierzynie postanowiłem porozmawiać z doktorem Wackiem. Na pewno pomoże. Boguś, wszystko na to wskazywało, był uzależniony od hazardu. Jeśli dotąd nie chciał się do tego przyznać i leczyć się, to teraz jest do tego przymuszony.

Boguś nieoczekiwanie łatwo przystał na leczenie w Kobierzynie. Zobaczył, że to jedyne rozsądne wyjście, bo i leczenie, i ukrycie się przed córką, i może w przyszłości wybaczenie ze strony rodziny. Pozostało mi tylko znaleźć na kilka dni, nim zdołam umieścić go w Kobierzynie, jakieś bezpieczne miejsce dla niego. I takie miejsce, nawet bez wychodzenia z kamienicy, co byłoby ryzykowne dla Bogusia, znalazłem u Luśki Stykówny. Zgodziła się, za pieniądze oczywiście, aby Boguś mieszkał u niej przez parę dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz