poniedziałek, 28 grudnia 2009

BYŁBYM LUBIANYM PREZYDENTEM

Napotkałem kilkakrotnie prezydenta Kaczyńskiego. W telewizji, żeby nie było wątpliwości. I zastanawiałem się, dlaczego on nie potrafi sprawić, aby być przez więcej Polaków lubiany niż nie lubiany. Zewnętrznie ma do tego propozycje. Wygląda jak zaspany, trochę nierozgarnięty misiaczek, który nie wie, co się tak naprawdę wokół dzieje. Takich misiaczków ludzie przecież lubią. Prezydent ma żonę, która z wyglądu nie jest gwiazdą ani nie stara się uchodzić za gwiazdę. Powiedzenie "Pierwsza Dama R.P." do niej nie pasuje. Prezydentowa zachowuje się i mówi bez żadnego napuszenia, nie jest nabzdyczona mniemaniem o swej wyjątkowości. Jest wykształcona, lecz to się nie rzuca w oczy. Może również uchodzić za niezbyt wykształconą. Nie jest piękna, ale miła, ma przyjemny ton głosu. Z prezydentową mogłoby się utożsamiać tysiące Polek i sympatia do niej przekładać na sympatię dla prezydenta, ale się nie przekłada. Prezydent ma córkę, która, jak słyszałem, rozwiodła się i ponownie wyszła za mąż za gościa o poglądach lewicowych, raczej odbiegających od poglądów jej ojca. My też mamy problemy z naszymi dziećmi, więc i w tym przypadku prezydent powinien być nam bliski.
Sztab doradców prezydenta powinien uwypuklić te właściwości i kłopoty rodziny Kaczyńskich, które na pierwszy rzut oka wydają się mało ważne, czy nawet w opinii sztabowców uwłaczające osobie na fotelu prezydenta. Usiłują wykreować Lecha Kaczyńskiego na nieskazitelnego i wybitnego męża stanu. Mężem stanu się jest, jeśli jest. Wtedy żadnego kreowania nie potrzeba i mniejsze ma znaczenie to, jak taki mąż wygląda, czy jest lubiany czy nie. Tylko że aby zająć pierwsze miejsce w wyborach nie wystarczy być mężem stanu. Balcerowicz na przykład, choć wybitny finansista, nie zostałby wybrany na prezydenta, bo prywatnie, tak raczej z widzenia, nie jest przez ogół lubiany. Lech Kaczyński co prawda wygrał wybory, wygrał z Donaldem Tuskiem, bo gdzieś w podświadomości Polacy widzieli Kaczyńskiego (jeszcze go nie znali) jako właśnie takiego dającego się polubić misiaczka-swojaka, który ponadto obiecywał, że szybko będzie o wiele lepiej niż było, że zapanuje prawo i sprawiedliwość. Zapanowało Prawo i Sprawiedliwość, lecz nie to, co owe słowa znaczą.

Gdybym ja, w swoim czasie, został prezydentem R.P., postarałbym się, żeby być lubianym przez większość. Wykorzystałbym swoje walory, czyli wybitną, co tu ukrywać, inteligencję, rzucającą się w oczy, też nie ukrywam, dobrą prezencję: szczupły, wysoki, jasne włosy, niebieskie oczy, jednym słowem przystojny. Przecież Polacy zasługują na przystojnego prezydenta, który na salonach Brukseli czy Paryża będzie śmiało patrzył w oko kamery i rozdawał kobietom więcej autografów niż Sarkozy i Berlusconi razem wzięci. Jeszcze jedno ważne na moim, pardon, ważne na stanowisku prezydenta: mam poczucie humoru i nie obrażam się, kiedy ktoś ze mnie żartuje. Chyba że są to niestosowne żarty, w których ktoś, dajmy na to, powiedziałby, że wyglądam jak Winston Churchill, brytyjski mąż stanu (Nagroda Nobla w dziedzinie literatury(!) w 1953 r.). Z Churchillem łączyłoby nas tylko to, że obaj lubimy palić cygara, bo prezydenta Polski byłoby stać na cygara. Potrafię się ubrać odpowiednio do sytuacji. Otaczałbym się pięknymi kobietami i przystojnymi mężczyznami, zaspokajając w ten sposób potrzeby wizyjne i Polaków i Polek. Brzydkich ministrów upychałbym gdzieś na koniec, poza zasięg kamer telewizyjnych, albo, lepiej, w ogóle takich nie przyjmował do pracy w Kancelarii Prezydenta. Głaskałbym dzieci po głowach, dziewczynki brał na kolana, wyprowadzał na spacery dwa pudelki prosto od fryzjera, sadziłbym drzewa, przecinał wstęgi na zbudowanych autostradach, odwiedzał domy dziecka, przytułki dla ubogich i (tak, tak, bo nie jestem obłudnikiem) kasyna gier hazardowych, tam też pracują i bywają normalni ludzie, moi wyborcy. Czasami zbliżyłbym się do granic ekstrawagancji i dał się sfilmować jak wychodzę z toalety z niezapiętym rozporkiem, przez który wydostaje się rąbek koszuli. Naród zrozumiałby, że ich zapracowany prezydent ma prawo do chwili roztargnienia, to takie ludzkie.

Patrząc z zewnątrz na prezydenta Trzaskę, niewiele można by mu było zarzucić. Jeśli do tego dodać chorą, leczącą się w Kobierzynie żonę, którą prezydent regularnie odwiedza od lat, nim jeszcze zamieszkał w pałacu prezydenckim, co potwierdzą lekarze i pielęgniarki, prezydent byłby po prostu wielbiony.

Naprawdę, bycie prezydentem R.P. to niebywała okazja aby dać się polubić milionom Polaków. Oprócz tego, jak się wygląda, zachowuje, prezydent ma wiele instrumentów związanych ze swoim stanowiskiem, żeby przywiązać Polaków do siebie. Jako że z urzędu za nic nie odpowiada, bo nie ma żadnej realnej władzy, za wyjątkiem prawa wetowania uchwał sejmowych, proponowałbym najlepsze rozwiązania trudnych problemów. Wszystko jednak w granicach zdrowego rozsądku rozumnego obywatela.
A więc podwyższenie minimalnego wynagrodzenia za pracę do 2000 zł miesięcznie i mniejsze zróżnicowanie dochodów, tak, żeby nie było iż jeden zarabia 800 zł, a drugi 50.000 lub więcej miesięcznie. Jeżeli ktoś w ramach ubezpieczenia lekarskiego musiałby na wizytę u lekarza specjalisty czekać dłużej niż miesiąc, Fundusz Zdrowia musi zapłacić choremu za prywatną wizytę u lekarza. Wyższe studia bez opłaty. Darmowe przedszkole dla każdego malucha. Rekompensata za poniżające życie dla byłych pracowników PGR-ów, którym kolejne rządy nie zaproponowały nic oprócz dziadowskiej wegetacji z dnia na dzień. 1000 zł dla każdego bezrobotnego, bez względu na to ile miesięcy ostatnio przepracował. Najniższa emerytura w wysokości najniższego wynagrodzenia. I, na koniec, 1550 zł za udział w wyborach prezydenckich (naturalnie dla zwiększenia frekwencji, a nie jako tzw. kiełbasa wyborcza).

Zapisując uchwały, jakie przedłożyłbym Sejmowi do przegłosowania, w pierwszej chwili wydawały się mi one przesadzone, nie do zrealizowania (myślałem, że to będzie śmieszne). Teraz dostrzegam, że wcale nie są to nierealistyczne projekty, a nawet, że te projekty powinny wejść w życie. Wówczas dzisiaj nie jadłbym na śniadanie chleb z masłem i cukrem, a na kolację chleb z masłem i cebulą. Niepotrzebnie okłamałem Marcjana, że mam pełną lodówkę jedzenia, kiedy po Wigilii szykował dla mnie siatkę z mięsiwem i ciastami.
Ale, wracając do mojej prezydentury, to jestem przekonany, że Sejm musiałby zmienić Konstytucję i ustanowić dożywotni etat dla prezydenta Trzaski, bo naród nie chciałby mieć kogo innego za prezydenta.

2 komentarze:

  1. chcę takiego prezydenta!!!! żadnego innego !!!
    najlepsze życzonka w Nowym Roku

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzaska na prezydenta !!! Z opisu wynika,że ma same walory - fizyczne i duchowe, no i hojną rękę! Chociaż trzeba się zastanowić, bo niepotrzebnie kłamie i ... biduje!
    W 2010 roku zdrowia i asertywności.

    OdpowiedzUsuń