wtorek, 25 sierpnia 2009

PRZESŁUCHANIE

Dzielnicowy (dobry znajomy od lat) powiedział, że doszły go słuchy, jakobym chciał zbezcześcić zwłoki Jadwigi Stykowej. Gdy mu opisałem, jak to było w kaplicy cmentarnej podczas pogrzebu Stykowej, śmiał się, lecz radził uważać, aby nic podobnego nie powtórzyło się w przyszłości. Bo wtedy - ostrzegł - jeśli gdzieś dojdzie do profanacji zwłok, to mogę się znaleźć w kręgu podejrzanych.

Przesłuchanie na posterunku policji w Nowej Hucie, dokąd zostałem zawieziony radiowozem z cmentarza w Batowicach, wyglądało bardzo dziwnie. Myślę, że to z powodu upału, na który ja i policjanci nie reagowaliśmy najlepiej; obniżona inteligencja, brak refleksu. Policjanci, oprócz oczywiście nazwiska i adresu zamieszkania, wpierw zapytali o mój zawód.
- Profesor "złota rączka" - odpowiedziałem jak najbardziej zwięźle.
Oni tego mojego skrótu myślowego nie zrozumieli i musiałem wyjaśniać, że profesor, bo nauczałem historii w liceum, a "złota rączka", bo pracowałem jako specjalista od dorabiania kluczy do zamków, przetykałem zlewy, czyściłem piecyki gazowe, takie drobne naprawy. Wówczas starszy z policjantów ucieszył się i zapytał:
- A zmienił by pan u mnie aluminiowe przewody elektryczne na przewody z miedzi?
- Kiedyś robiłem elektrykę - rzekłem. - Ale odkąd raz kopnął mnie prąd, nie chcę mieć z nim nic do czynienia.
- Każdego fachowca kiedyś kopnął prąd.
- Lecz nie każdy jest uczulony na prąd, jak ja.
- Uczulony na prąd? - policjanci spojrzeli na siebie z namysłem.
- Kiedyś, jak mnie kopnął, to stanęło mi między nogami i stoi do dzisiaj.
- Co panu stanęło?
- No, wiecie panowie, to - nie wiedziałem jak nazwać, żeby nie wyjść na wulgarnego.
Oni nie byli tak delikatni, tylko wprost zapytali:
- Chodzi panu o kutasa?
Gdy potwierdziłem, że chodzi mi właśnie o tę część ciała i że moja przypadłość jest potwierdzona przez lekarza, policjanci jeden przez drugiego zaczęli się wywiadywać, o jakim napięciu to był prąd, jak długo się znajdowałem pod jego działaniem, w jakich okolicznościach nabawiłem się tego urazu? Bardzo to ich interesowało. Dopiero po dłuższej chwili wrócili do zdarzenia w kaplicy cmentarnej. Opowiedziałem od początku, czyli od prośby Stykowej, do końca, czyli do rozpięcia guzika bluzki Stykowej. Na co oni:
- Pańska żona nie miała nic przeciwko temu, że pan obnaża nieboszczkę?
- Mojej żony nie było na cmentarzu.
- To żona nie przyszła na pogrzeb sąsiadki, ale pan tak? - policjantom wydało się to dziwne, a nawet podejrzane.
- Żona jest w Kobierzynie.
- Co tam robi?
- Choruje.
- Aha - zrozumieli i znowu spojrzeli na siebie z namysłem. - A panu nic nie dolega?
- Ostatnio bolą mnie nogi poniżej kolan.
- Czy z nieboszczką łączyły pana jakieś bliższe więzy? Może miał pan z nią romans? Takie rzeczy się zdarzają - policjanci starali się być wyrozumiali.
- Z nieboszczką? Ja jej za życia nie lubiłem, a co dopiero po śmierci..
- Zrozumiał pan nas nazbyt dosłownie. Chociaż... Często chodzi pan na pogrzeby?
- Rzadko. Nie lubię takich uroczystości.
- Jak rzadko?
- To zależy. Bo na przykład jutro też pójdę na pogrzeb.
- Też zmarła kobieta?
- Nie. Mężczyzna. Dobry, stary znajomy. Nauczyciel.
- Wobec niego ma pan jakieś zobowiązania? Coś mu przyrzekł, obiecał?
- Nie. Idę na pogrzeb przede wszystkim ze względu na jego żonę.
- Idzie pan na pogrzeb znajomego głównie z powodu jego żony?
- Tak - potwierdziłem, ale już mi się nie chciało tłumaczyć dlaczego.
Upał doskwierał mi coraz bardziej. Policjanci, choć wiatraki dmuchały na nich chłodniejsze powietrze, także byli osłabieni przez wysoką temperaturę.
- Czyli to wobec niej ma pan zobowiązania?
- W pewnym sensie tak.
- Może ona obawia się, tym razem odwrotnie niż w przypadku dzisiejszego incydentu, że nieboszczyk ubrał się na ostatnią drogę w coś, co należało do niej?
- Tak pan myśli? - od tych pytań, upału i ze zdenerwowania zaczęło mi się mącić w głowie.
- My się tylko pytamy, nie myślimy - sprostowali policjanci.
- Nie - odrzekłem jasno i zdecydowanie.
- Co: nie?
- Arnold Somer na pewno nie ubrał nic, co by należało do jego żony.
- Kto to jest Arnold Somer?
- Jutrzejszy nieboszczyk.
- Zaraz, zaraz - policjanci gwałtownie wstali. - To on dzisiaj jeszcze żyje? - upał dawał im się coraz bardziej we znaki.
- Nie sądzę.
- Sprawdzę to - starszy policjant wyszedł z pokoju. Młodszy został ze mną i w ogóle przestał się odzywać. Po dziesięciu minutach starszy wrócił i powiedział do swego kolegi - Artur Somer rzeczywiście zmarł tydzień temu. Panie profesorze, może pan iść do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz