środa, 20 kwietnia 2011

PRZEDOSTATNI WPIS

Pani Kazimiera ma rację.
Rzeczywiście, po śmierci Emeryta, czyli Karola Trzaski, chyba nie ma sensu tutaj pisać. Szkoda, że tak się stało, jak się stało. Przyzwyczaiłem się do tego starszego mężczyzny. Sądziłem, że Karol jeszcze jakiś czas, rok przynajmniej, pożyje i może wreszcie mu się trafi jakaś naprawdę piękna młódka. I to mogłoby być zwieńczeniem jego życia. A tu klops. Choć powinienem się spodziewać, kiedy po śmierci swojej kochanej Marylki zaczął gromadzić tabletki nasenne, że na serio myśli o odebraniu sobie życia. Ale tak jest, że kiedy się kogoś mocno lubi, to nie zauważa się jego wewnętrznych przemian (jak nie zauważa się, że ukochana kobieta czy mężczyzna starzeje się). Też nie zauważa się przemian u kogoś, kogo się nienawidzi, i u tego, który jest nam obojętny. Człowiek, tam głęboko w środku, zawsze jest samotny i zdany na siebie.

Życie Karola, za wyjątkiem jego miłości do Marylki, nie było konsekwentne - w tym sensie, że nie dążył uparcie do realizacji swoich celów (choćby pomnik myszy), także wiele było chaosu w jego związkach z kobietami, nie zabiegał o scementowanie swojej rodziny (zdaje się, że przez swoje dzieci i wnuki, oprócz Maćka, nie był nazbyt kochany), nie skończył powieści o Chrystusie. Właściwie jego życie to była prowizorka (podobnie jak życie większości z nas).

W jednym tylko był konsekwentny. Swoją śmierć zaplanował w szczegółach i zrealizował według planu krok po kroku. To jedno udało mu się w życiu zrobić od a do z. To był naprawdę majstersztyk. Nie mógł nie umrzeć, nawet gdyby w czasie realizowanego samobójstwa nastąpiło trzęsienie ziemi, spadł samolot na kamienicę, wybuchł pożar (bo wtedy mogliby go uratować strażacy), nawet gdyby go odwiedziła zmartwychwstała Dama z łasiczką. Gdy zrobił pierwszy krok nic go już nie mogło ocalić. Tylko ja.

1 komentarz: