czwartek, 24 czerwca 2010

INNE OBLICZE

Zrobiłem porządek na biurku. Usunąłem z niego wszystkie szpargały, jakieś karteczki z niepotrzebnymi zapiskami i telefonami, stare nożyczki, klej, śrubokręt, zepsuty budzik i zegarek bez baterii, przeczytane książki, kalendarze z poprzednich lat... Zebrał się tego cały kosz. Następnie umeblowałem biurko w lampkę nocną, czterystostronicowy zeszyt, pióro, czarny atrament i Pismo Święte małego formatu.
Postanowiłem wreszcie zabrać się na poważnie do pisania książki o Jezusie Chrystusie, który niespodziewanie pojawił się w Krakowie. Jeszcze nikt nie wie, że to jest Chrystus, sam przyszły autor-narrator ma co do tego wątpliwości.

Dlaczego książka o Chrystusie? Sam nie wiem. Ale znam tę postać. Pismo Święte to moja ulubiona lektura od lat, nigdy mi się znudziło czytanie jej. Czytelnicy mojego blogu są tym pewnie zaskoczeni, bo życie emeryta polskiego jakoś nie dostarczało dowodu, że jestem wiernym i stałym czytelnikiem Starego i Nowego Testamentu. Tym bardziej, że moje postępowanie i przemyślenia nie miało nic wspólnego, że się tak górnolotnie wyrażę, ze świętością. Nawet nie jestem dobrym katolikiem, którym stałem się gdzieś w pięćdziesiątym roku życia. Do kościoła na mszę częściej nie chodzę niż chodzę. Ale gdy jestem na mszy zawsze przystępuję do komunii, wcześniej spowiadam się tylko Bogu. Ostatnio codziennie oddaję się pod opiekę mojego Anioła Stróża, nie zaszkodzi. Wiem, że mojego Stróża muszę ogromnie denerwować swoim postępowaniem. Ale też zdaję sobie sprawę, że Bóg nie stworzył mnie na świętego czy męczennika i trzeba się z tym pogodzić.

Długo trwało nim uwierzyłem w historyczność Jezusa i Jego boskie pochodzenie, czyli w to, że był jednocześnie człowiekiem i Bogiem. Jego życie było tak niesamowicie niewiarygodne, że nikt nie potrafiłby i nie odważyłby się tego opisać, żeby nie wyjść na idiotę lub grafomana. Ewangelie to są opowieści nie z tego świata. Nie da się ich podrobić, nawet nie da się podrobić ich stylu, narracji (wielu daremnie próbowało). A mimo to są tak napisane, z jakąś wewnętrzną wiarą i przekonaniem, że można czytać je jak reportaż. Poza tym zafrapowała mnie mądrość Chrystusa i Jego poczucie humoru, poza tym to, że nie odwołuje się ciągle do Boga Ojca jako ostatecznej wyroczni, chociaż oczywiści także to czyni, trudno, żeby inaczej.

Tacy ludzie, jeśli nie są Bogami, nie istnieją na świecie. Jest tylko jeden. Nie pisałem na blogu o mojej fascynacji Chrystusem, bo to, co głęboko w duszy, zostawiam dla samego siebie. "Studiuję" Chrystusa, lecz nie na takiej zasadzie, jak to czynią niektórzy księża, którzy lubują się w czytaniu książek o Jezusie Chrystusie, rozmyślaniu o nim, stawianiu go za przykład innym, zapominając, że Chrystus ukazał się nie po to, aby studiować Jego życie i nauki jak jakiegoś wielkiego myśliciela, ale aby w miarę możliwości naśladować Jego życie. Piszą o nim książki, traktaty, cytują Jego słowa w kazaniach, nauczają w Jego imieniu, a sami zachowują się jak... tu mi niestety przychodzą na myśl brzydkie słowa.

Porywać się z motyką na słońce? Pewnie to się do mnie odnosi. Mimo wszystko spróbuję.
Mój Chrystus, w przeciwieństwie do Chrystusa z Palestyny, gdzie przeżył dzieciństwo, terminował u ojca jako prawdopodobnie cieśla, uczęszczał do synagogi, nie zna współczesnego świata, nie wszystko rozumie co się na nim dzieje, a do zrozumienia nie chce angażować swej boskiej wiedzy. Minęło dwa tysiące lat, odkąd tutaj był, wiele rzeczy jest mu całkowicie nieznanych. Jestem ciekaw Jego reakcji jako człowieka i reakcji ludzi na jego nauki i zachowanie. Nie mam żadnego opracowanego z góry klucza, jak to wszystko będzie wyglądać, nastawiam sie raczej na "żywioł", intuicje, znajomość ludzi i samego siebie.
Najwyżej (to mi teraz wpadło do głowy) pójdę do znajomego pisarza R.S., zdradzę mu mój projekt i zasięgną porady (której, jak go znam, na pewno mi nie udzieli). W każdym razie na pewno mnie nie wyśmieje i nie odstręczy od pisania. Może tylko przerazi go mój zamysł.

Nabrałem atramentu do pióra. Wypiłem kilka herbat, kaw. Zapisałem i skreśliłem
kilkanaście zdań. Nabazgrałem kilka nic nie znaczących rysunków. Minęło sześć godzin i nic. Cierpliwości, mówię sobie. Trzeba czekać aż się duża otworzy, jeśli otworzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz