wtorek, 6 lipca 2010

DWA NIEDOSZŁE ROZWODY

Siedziałem na ławce na cmentarzu salwatorskim obok ściany, gdzie jest wmurowana urna z prochami Marylki. Przypomniało się mi, że Marylka dwa razy chciała się ze mną rozwodzić, bo dochodziła do wniosku, że nie kocham jej tak na zabój jak ona mnie.

Zbliżał się dzień pierwszego procesu rozwodowego, za ugodą, bez podziału majątku, dzieci dorosłe. Adwokaci powiedzieli, że proces potrwa godzinę i ja i Marylka będziemy stanu wolnego, czyli rozwiedzionymi. Wiadomo, sytuacja napięta, bo tego rodzaju sprawy w sądzie nigdy nie należą do przyjemnych. Tym bardziej, że ja wcale nie chciałem rozwodu, tylko Marylka. Ale uznałem, że skoro jej na tym zależy, nie będę przeciwko. Chociaż byłem.

W te dni przed wizytą w sądzie byliśmy wobec siebie grzeczni i dobrzy jak mało kiedy. Nie będzie przesady, jeśli napiszę, że jedno dla drugiego w ogień by wskoczyło. Tylko że z tej grzeczności i dobroci zrobiło się tak, że na dzień przed rozprawą rozwodową poszliśmy do łóżka i było przyjemnie jak..., no, jak zawsze. Nasi adwokaci przy każdej okazji przypominali nam, abyśmy nie ulegli tego rodzaju słabości, bo sąd uzna, że małżeństwo nie uległo rozpadowi.
Jeszcze przed wyjściem z łóżka zaproponowałem Marylce:
- To może jednak nie rozwiedziemy się.
- Nie - zdecydowanie rzekła Marylka. - Przez jedną chwilą słabości nie będziemy zmieniać naszych planów. Tylko nie zdradź w sądzie, że to zrobiliśmy.
Już nie chciałem mówić, że to nie był nasz plan, tylko jej.

Poszliśmy do Sądu. Sędzina, ostrzegając mnie wcześniej, że za mówienie nieprawdy grozi mi... (już nie pamiętam co), zapytała:
- Czy w ostatnim czasie doszło pomiędzy panem a żoną do zbliżenia seksualnego?
Minutę milczałem, bijąc się z myślą: kłamać, czy jednak mówić prawdę?
Wreszcie rzekłem: tak.
Mój adwokat pociągnął mnie za rękę tak mocno, że mało nie wyrwał z ramienia, aż krzyknąłem do niego: "Niech mnie pan przynajmniej w sądzie nie molestuje!". Bo muszę przyznać, że mój adwokat jakoś nie polubił Marylki. Uważał, że ona manipuluje moim życiem i moimi uczuciami. Był zdecydowanie za tym, żeby sprawa zakończyła się rozwodem. Poza tym był to miły facet.
Sędzina po moim okrzyku zapytała:
- Czy mecenas X molestuje pana poza budynkiem sądowym?
- Nie, skądże - odrzekłem.
- To proszę nie rzucać nieprawdziwych oskarżeń - napomniała mnie.
- Przepraszam, Wysoki Sądzie, wyrwało mi się takie nieprawdziwe stwierdzenie.
Sędzina jeszcze raz zapytała:
- Czy w ostatnim czasie pomiędzy panem a żoną doszło do zbliżenia seksualnego?
- Tak - powtórzyłem, bo już nie mogłem inaczej.
- Kiedy to było? - dociekała.
- Stosunkowo dawno.
- Proszę dokładniej określić czas.
- Wczoraj.
- Wczoraj? - zaskoczyło sędzinę. Przecież to całkiem niedawno.
- Ale to było jeszcze przed południem - tłumaczyłem.
Sędzina nie wzięła pod uwagę tej różnicy w czasie.
Z rozwodu nici. Musieliśmy zapłacić adwokatom i koszta procesu rozwodowego.

Po kilku latach Marylka znowu naparła na mnie, że jest niedobrą żoną, że zasługuję na lepszą kobietę niż ona, bo przysparza mi tylko zgryzot i tak dalej, że powinienem w życiu zaznać więcej szczęścia niż dotąd.
Wcale tak nie uważałem, a co do szczęścia, to właśnie życie bez Marylki byłoby dla mniej największym nieszczęściem. Lecz kochałem Marylkę i myślałem, że skoro tak bardzo nie chce żyć ze mną, widocznie nie odpowiadam jej jako mąż i muszę się z tym pogodzić.

Żeby znowu nie stało się tak, jak przedtem, dwa miesiące przed procesem rozwodowym Marylka wyjechała do kuzynki w Zakopanem.

Proces. Znowu bez orzekania o winie i bez podziału majątku. Żeby mi było łatwiej kłamać (no bo jednak dwa razy pojechałem do Zakopanego), przed pójściem do sądu wypiłem kilka kieliszków wódki.
Sędzina zadała sakramentalne pytanie:
- Czy w ostatnim czasie pomiędzy panem a żoną doszło do zbliżenia seksualnego?
- Nigdy do czegoś takiego nie doszło - odpowiedziałem. - Moje małżeństwo nie zostało skonsumowane.
Tym razem to nie ja milczałem minutę, tylko Wysoki Sąd zaniemówił na dłuższą chwilę, nim wreszcie sędzina rzekła:
- Przecież państwo macie dwójkę dzieci.
- Mamy, lecz jakim sposobem, nie mam pojęcia.
Wtedy Marylka nie wytrzymała i krzyknęła:
- To są moje i Karola dzieci! Kocham go!
Znowu musieliśmy zapłacić adwokatom i pokryć koszta procesu. Już więcej nie rozwodziliśmy się. Kochana Marylka.

1 komentarz: