niedziela, 25 lipca 2010

TERAPIA PAULINY P.

Znowu byłem u R.S., znajomego pisarza. Zaprosił mnie na kilka partii szachów. Gdy graliśmy, zapytał:
- Dalej pan myśli o książce o Chrystusie?
- Nie tylko myślę, ale i próbuję ją napisać.
- Jako, powiedzmy, doświadczony pisarz, dam panu radę. Niech pan w czasie pisania za dużo nie myśli, nie roztrząsa, czy bohater ma postąpić tak czy inaczej, tylko automatycznie zapisuje słowa, które podchodzą panu pod pióro czy na klawiaturę. Zastanawianie się w czasie pisania doprowadzi do tego, że będzie pan pisał książkę przez wiele lat albo nigdy jej nie ukończy, bo jest nieskończona ilość wyborów zachowań dla bohatera, nieskończona ilość sytuacji, w jakich się może znaleźć, nieskończona ilość ludzi z którymi może się spotkać... Pisać co przyjdzie do głowy, a dokładniej, to to, co pierwsze przyjdzie do głowy. Później, kiedy będzie pan poprawiał książkę, bo bez tego się nie obejdzie, zrobi pan zmiany jakie zechce.

Postaram się trzymać rady R.S. Bo rzeczywiście, więcej czasu niż samo pisanie zajmuje mi zastanawianie się, wybieranie, czy będzie lepiej tak czy tak.

Nie pisałbym dzisiaj o R.S., gdybym w czasie tej ostatniej wizyty nie zobaczył u niego książki, o której napisanie nigdy bym go nie podejrzewał. I to już jest drugie wydanie tej pozycji (pierwsze było w Wydawnictwie Literackim, teraz w wydawnictwie Skrzat). To tzw. babska literatura. Trzy kobiety i jeden facet. Ale nie ma tam żadnych seksualnych "trójkątów", czy w tej sytuacji "czworokątów", choć erotyki też nie brakuje. Małżeństwo i dwie przyjaciółki żony. Żona jest "autorką" książki-dziennika i, zdumiewające, jak R.S. potrafił wcielić się w kobietę. Nigdy nie podejrzewałem go o tak dobrą znajomość kobiet i ich osobistych problemów. Czyta się to tak, jak reportaż z życia współczesnej kobiety (właściwie trzech kobiet), która jest żoną pisarza. Wysmakowany humor, wciągająca akcja, tak, że mnie, wrogowi tych wszystkich "babskich" opowieści, czytało się tę książkę jak sensacyjną.

Zaskoczyło mnie poczucie humoru R.S., bo on wygląda i zachowuje się jak ktoś, kto śmieje się dopiero wtedy, kiedy ktoś wpadnie do studni.

W pierwszej chwili, przeglądając TERAPIĘ PAULINY P. (taki ma tytuł"), źle sobie pomyślałem o Ryszardzie Sadaju (pozwolił mi wymienić swoje nazwisko w tym blogu). Miałem go za "poważnego" autora historycznych, galicyjskich powieści i współczesnych powieści, z których jedna ("Ławka pod kasztanem") wygrała w 2000 r. zorganizowany przez wydawnictwo Znak konkurs na najlepszą powieść, a kolejna została uznana za "krakowską książkę miesiąca". A tu nagle jak Grochola zachciało mu się pisać, tak myślałem.

Nie miałem racji, źle o nim myśląc. Napisał książkę, jaką i ja chciałbym napisać. Prawdziwa, dowcipna i nawet romantyczna. Teraz nie dziwią mnie pochwały internautów na ostatniej stronie okładki. Może zmienię też zdanie co do "babskich" powieści, chociaż akurat ta, co jest ciekawostką, została napisana przez faceta. Może dlatego jest taka dobra i wciągająca.

3 komentarze:

  1. Panie Emerycie,

    ma Pan świetne pióro i świetny humor może być Pan dobrym pisarzem.
    Brak komentarzy pod Pana wpisami świadczy o tym, że Pana sposób patrzenia na świat, Pana bezpośredniość onieśmiela.
    Tak jest ze mną, chociaż już mam 50+.
    Czekam na kolejne wpisy i życzę powodzenia w pisaniu.

    PS.
    Deszcz pada, świetny dzień na czytanie , pójdę do księgarni po poleconą przez Pana książkę, dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Książkę już mam, przy okazji poczytałam sobie o autorze, gratuluję Panie emerycie, ten blog to dobra literatura, a ja się w tym jakoś "nie rozeznałam".
    Cóż,"zawstydzam się".

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Grażyno-Anno.
    Proszę się nie przejmować. Mnie też Emeryt wciągnął w swoje życie. Także jestem ofiarą jego perfidnej intrygi.
    S.

    OdpowiedzUsuń