Kapcanieję z dnia na dzień. Dawniej (teraz to już wszystko wydaje się mi dawno) jeździłem do Marylki do Kobierzyna. To była wyprawa tramwajem i autobusem, i kawałek pieszo. Wcześniej kupowałem czekoladki dla Marylki i pielęgniarek, paczkę papierosów dla pacjentów i rozdawałem im po kilka sztuk. Rozmawiałem z doktorem Wackiem. Teraz chodzę do Marylki na cmentarz salwatorski bez żadnych przygotowań logistycznych. Siadam na ławce obok urny z prochami Marylki i siedzę, już całkiem jak emeryt.
Do tego ta paraliżująca katastrofa pod Smoleńskiem, nie mogę się otrząsnąć. Większość z tych, którzy w niej zginęli, to byli dobrzy znajomi, Niektórych widywałem i po kilka razy dziennie (w telewizji).
Teraz uzmysławiam sobie, że upłynęło sporo dni odkąd ostatni raz byłem z kobietą. Nie chce się mi. To znaczy nie chce mi się czynić zalotów, zagadywać, dotykać, judzić (w miłym znaczeniu tego słowa), bo gdyby któraś weszła pod kołdrę i przytuliła się, to, wiadomo (żyrandol), zawsze jestem gotów.
Aa, pewnie się upiję, wezmę jakąś książkę i usnę. Trzy przyjemności w krótkim czasie. Żyć nie umierać!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Trzy przyjemności, ale takie smutne jakieś...
OdpowiedzUsuńW podpisie-kobieta 50+