Wróciłem z Egiptu. Koszmar!
Zapowiadało się pięknie. Panisko z Polski leci do biednego Egiptu (za dolary córki z Ameryki). Ilona Małkowska, która już była w Egipcie, kupiła mi ubranie nadające się do tamtego klimatu (28 stopni C. w powietrzu, w woda 25 stopni, cały dzień słońce) i przestrzegała, żeby tamtejszej wody z kranu nie używać nawet do mycia zębów, nie jeść poza hotelem, nie wystawiać skóry na słońce, na plaży i wodzie nie zdejmować sandałów, nie jeść poza hotelem, mieć jednodolarowe banknoty na bakszysz, takie pierdoły.
Ale przecież ja wiedziałem, co trzeba, a co nie. Stary, cwany chłop, który już bywał w Bułgarii i RFN. Nie będzie mnie baba uczyć.
Dolary, jak należy, porozmieszczałem w różnych miejscach. Dwie setki w butach, jedna w prawym, druga w lewym bucie. W samolocie, gdzieś po dwóch godzinach lotu, tak mi zaczęły puchnąć stopy, że musiałem zdjąć buty. Tylko że zapomniałem o tych setkach i na oczach stewardesy i współpasażerów wywijałem nogami z dolarami przyczepionymi do spodu skarpet. Żeby wyjść z twarzą z tej głupiej sytuacji, powiedziałem, że podkładam banknoty, bo pomagają na reumatyzm.
- I naprawdę pomagają? - zapytała jakaś stara debilka.
- Zazwyczaj tak, ale dzisiaj nie - odrzekłem.
- Może trzeba było więcej dolarów podłożyć - stwierdziło to truchło, a ignoranci w samolocie zaczęli się śmiać.
Wiadomo, towarzystwo od razu nie przypadło mi do gustu, i powiedziałem stewardesie, że dziękuję, dalej nie jadę, proszę mnie tu gdzieś wysadzić. I wtedy jeszcze głośniejszy śmiech, ale już z sympatią dla mnie, bo pasażerowie myśleli, że sobie dowcipkuję, a ja rzeczywiście zapomniałem, że znajduję się w samolocie na wysokości 10 kilometrów. Wówczas poprosiłem stewardesę o kieliszek wódki. Przyniosła, lecz nie chciała przyjąć zapłaty setką odklejoną od skarpety. Zrobiła taką minę, jakby ją brzydziły pieniądze. Nie mogłem jednak zapłacić innym banknotem, bo pozostałe miałem schowane w kieszonce majtek, zaszyte w podszewce kurtki, a jedną setkę przemyślnie ukrytą w gilzie papierosowej, z której wytrząsnąłem tytoń. W końcu stewardesa wzięła banknot w dwa palce i, trzymając go daleko od twarzy, poszła do kasy czy gdzieś tam. Reszty zapomniała mi wydać, a ja zapomniałem upomnieć się.
Gdy tylko wylądowaliśmy w Hurgadzie, wzięła mnie nieprzemożna chęć aby zapalić papierosa. Nie mogłem wypatrzeć palarni, więc wszedłem do kabiny w toalecie i szybko zapaliłem. Papieros dziwnie się palił i smakował inaczej niż zwykle. Pomyślałem, że to z powodu zmian ciśnienia i klimatu, że w związku z tym moje moje kubki smakowe jeszcze się nie przestawiły. Dopiero gdy zaciągnąłem się po raz drugi i mało się nie zadławiłem gryzącym dymem, uzmysłowiłem sobie, że palę studolarówkę. Jeszcze teraz, gdy to piszę, trzęsie mnie. Stracone dwie setki!
Z Hurgady jechaliśmy pół godziny autobusem do hotelu, który był usytuowany między morzem a pustynią. Nie było tam nic więcej, żadnego miasteczka, osady. Dostałem apartament w okrągłym bungalowie i, że była jeszcze noc, od razu położyłem się spać.
Rano pilotka rozdała nam zielone, plastikowe opaski, które mieliśmy cały czas nosić na przegubie, aby służba hotelowa wiedziała, że jesteśmy gośćmi. Po śniadaniu (szwedzki bufet) w restauracji wielkości niemal Rynku Głównego w Krakowie, poszedłem zwiedzać obiekt: baseny, bary, sklepy z pamiątkami, plaża długości trzech kilometrów. Miło, wiele ładnych kobiet. Po drodze piłem drinki w barach (in clusive) i rozglądałem się za jakimś towarzystwem, żeby przez tydzień pobytu w Egipcie nie pozostać samemu. Trafiłem na panią Ewę, akurat też się rozglądającą i akurat też z Krakowa. I ona, Ewa, to właściwie moje jedyne przyjemne wspomnienie z Egiptu.
I na tym powinienem zakończyć, aby nie wyjść na masochistę. Niech wyjdę.
Pierwszego dnia tak mnie spaliło słońce na karku, ramionach i rękach, że musiałem zadzwonić po lekarza. Dał mi maść znieczulającą ból i cały drugi dzień przeleżałem w bungalowie. Trzeciego dnia wypożyczyłem płetwy, maskę, fajkę (nurkowanie z ich pomocą nazywa się snorkelling), żeby z Ewą oglądać mieszkańców rafy koralowej, która tam znajdowała się tuż pod powierzchnią wody. Ledwie rozpocząłem podwodną przygodę, oparzyła mnie meduza czy coś podobnego. Zaczęło boleć jak diabli, zdrętwiał mi brzuch i pośladki. Znowu lekarz, zastrzyk (60$) i dwa dni
leżenia.Piątego dnia pojechaliśmy zobaczyć piramidy. Ewa koniecznie chciała wsiąść na wielbłąda, żeby mieć na nim zdjęcie. Zrobiłem jej kilka fotek. Następnie namówiła mnie, żebym wsiadł na to paskudne zwierzę. Usiadłem. Gdy wielbłąd wstawał z ziemi, spadłem przez jego pysk na piasek. Rozciąłem sobie wargę, krew zalała mi koszulę. Pomyśleć, że jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej byłem mistrzem Małopolski w skoku o tyczce, spadałem z wyższa niż garb wielbłąda i nic.
Ze zwiedzania Kairu zrezygnowałem w obawie, że mnie tam zaatakują terroryści (jest coś takiego jak prawo serii, w tym wypadku serii nieszczęść). Ewa też nie poszła zwiedzać miasta, została ze mną w autobusie.
Wystarczy?
Dalej, Karolku, skoro już zacząłeś.
W drodze powrotnej, z Hurkady do Krakowa, żeby się uchronić przed niespodziankami podczas lotu, przed wejściem do samolotu wypiłem piersiówkę miejscowej wódki. I dobrze zrobiłem, jak sie okazało. Szczęśliwie nic nie pamiętam, tylko Ewa mi powiedziała, że obrzygałem sąsiadów z lewa i prawa. Z samolotu wynieśli mnie na noszach i dalej już Ewa zaopiekowała się mną.
Dziękuję ci, Ewo, jeszcze raz. I nie namawiaj mnie na wycieczkę do Sri Lanki.
Zdjęć z Egiptu nie chce mi się oglądać. Lecz skoro obiecałem, że pokazę na blogu, więc pokazuję (w osobnym wpisie). Mam nadzieję, że gdy je będę tu umieszczał, nie stanie się nic złego, bo może padłem ofiarą Klątwy Faraona?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ale dzień mi się miło zaczął! Uśmiałam się! Pani Ewie zazdroszczę !
OdpowiedzUsuń