Pojechałem do Marylki do Kobierzyna i powiedziałem, że jeszcze wczoraj byłem w Egipcie. Na to ona stwierdziła:
- Wygnali cię kapłani.
- Tak - przyznałem.
- Z nimi nie wygrasz.
- Dlatego wyjechałem stamtąd.
- Dobrze zrobiłeś - powiedziała. - Inaczej zabiliby cię.
Marylka wiedziała co mówi. W swojej "karierze chorobowej" kilkakrotnie była Kleopatrą.
- Rzymianie dalej tam są? - zapytała po chwili.
- Nie tylko oni.
- Muszę wrócić i utopić ich wszystkich w Nilu.
I na tym się skończyło zainteresowanie Marylki Egiptem. Jest bardzo blada i chuda. Dr Wacek żalił się, że szpital ma kłopoty z utrzymywaniem pacjentów, którzy są nieuleczalnie chorzy. Fundusz Zdrowia nie chce dawać pieniędzy na utrzymywanie w szpitalu tego rodzaju pacjentów. Będę musiał poszukać pensjonatu dla Marylki. Boję się umieścić ją gdzie indziej. W Kobierzynie ma dobrą opiekę lekarską. W prywatnych pensjonatach, nastawionych głównie na zysk, różnie z tym bywa.
Jeszcze siedzi mi w pamięci Egipt. Powinienem napisać nazwę tego państwa w cudzysłowie, bo przecież to, co ja widziałem, to nie był żaden Egipt, za wyjątkiem kawałka morza, kawałka rafy koralowej, kilku wielbłądów i piramid. Dobrze za to poznałem elegancki, wygodny i z miłą obsługą hotel, jakich jednak setki na świecie. Dlatego nie podobają się mi wyjazdy organizowane przez biura podróży.
Skoro tak, to co właściwie stoi mi na przeszkodzie, żeby skrzyknąć paru znajomych i wybrać się gdzieś w podróż na dziko? Sądzę, że na taką wyprawę pojechałyby ze mną Ilona, Ewa i Marta.
Marta dalej przychodzi do mnie służbowo, jako pracownica PCK, ale zupełnie nie zajmuje się tym, co powinna, czyli sprzątaniem i robieniem zakupów. Mała poprawka, bo byłbym niesprawiedliwy: kupuje wino Sophia. Przed wylotem do Egiptu zostawiłem Marcie klucze do mieszkania. Obiecała gruntownie wysprzątać, włącznie z wytrzepaniem dywanów i umyciem i wypastowaniem podłóg. Lecz nie miała czasu tego zrobić, bo jej córeczka zachorowała na grypę i lekarze podejrzewali, że może to być świńska grypa. Na szczęście, nie była.
- Ale, panie Karolu, strachu się najadłam, tak, że później musiałam się odstresować i poszłam do fryzjera i kosmetyczki - powiedziała. - Sprawiłam sobie trochę nowych ciuchów.
Rzeczywiście, nowa fryzura, nowe umalowanie, przyjemny zapach jakichś nowych perfum. Odmłodniała fizycznie i psychicznie. I erotycznie, a ja przy niej. Już się nie kończy tylko na myciu pleców, ale zawsze się tak zaczyna. Niby niewinnie, jak dawniej, że niby chodzi tylko o higienę...
Marta po wizycie u fryzjera i kosmetyczki, oprócz tego, że wypiękniała, to jeszcze przybyło jej radości, optymizmu. Zaczęła bardziej wierzyć w siebie. Mówiła, że szuka pracy, która by ją satysfakcjonowała. Bardzo by jej odpowiadała praca sekretarki (dzisiaj to chyba się mówi: asystentki) szefa jakiejś dużej firmy.
- Wie pan, panie Karolu, umawianie wizyt, towarzyszenie szefowi w podróżach, drobne prace biurowe.
I ona nadawałaby się do tego, naprawdę. Muszę się rozejrzeć, czy wśród moich znajomych nie ma jakiegoś szefa firmy. W międzyczasie któryś z moich uczniów albo klientów mógł się dorobić i utworzyć firmę.
Na początku, zaraz po przyjeździe z Egiptu, przyznam, miałem ochotę zapytać, skąd Marta miała pieniądze na kosmetyczkę i nowe ubrania. Zdecydowałem, że nie będę małostkowy. Nie zabrała mi wszystkich pieniędzy z szuflady, tylko tyle ile potrzebowała, żeby wyglądać ładnie. Ostatecznie, jak mi się wydaje, upiększyła się dla mnie. Dlaczego mam w to nie wierzyć?
Ilona Małkowska, gdy zobaczyliśmy się po raz pierwszy po moim powrocie z Egiptu, przytuliła się do mnie jak żona witająca męża, pocałowała w usta i powiedziała, że już się nie mogła doczekać, bo przez czas naszego niewidzenia się zrozumiała, że łączy nas coś więcej niż tylko stosunek przyjacielski. Podczas przytulania się dotknęła mojej "przypadłości" (niektórzy z czytających wiedzą, jakiej przypadłości się nabawiłem podczas naprawiania żyrandola, pisałem o tym) i, nie powiem, żeby zrozumiała nieopatrznie, bo przypadłość przypadłością, ale i prawdziwa ochota była. Więc, po małżeńskim powitaniu, zaczęliśmy się miotać na kanapie jak mąż z żoną.
Ilona musi na noc wracać do Skawiny, bo jej jamniczka Foksi zwariowałby z samotności i strachu. Wieczorem przychodzi Ewa. To dalszy ciąg naszej znajomości z Egiptu. Opiekowała się tam mną, mam wobec niej zobowiązania. Poza tym to atrakcyjna kobieta, z rodzaju tych, o których się mówi "światowa".
Pomyślicie, że jestem... Właściwie to nie wiem co możecie pomyśleć. W każdym razie mogę zapewnić, że nie jestem.... cokolwiek pomyślicie. Taki los po prostu. Tylko żeby się nie okazało, że to Klątwa Faraona.
Boję się, że któregoś dnia mogą się naraz zejść u mnie i coś podejrzewać. Nie wiem dlaczego, ale mam jakieś dziwne poczucie, że robię coś nagannego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
nagannego? jak to spiewali "starsi panowie"? wesole jest zycie staruszka? no! inna sprawa, ze ci weseli staruszkowie mieli wtedy pewnie... kolo piecdziesiatki? jakos tak. ale o czym innym chcialam. o blogu mianowicie. jest swietny. smieje sie tu i wzruszam. i... calkiem w pana nie wierze, panie emerycie:)
OdpowiedzUsuńO matko jedyna! Sodoma i Gomora! :) Te kobitki to mają dobrze. "Przypadłość" działa na korzyść wszystkich!
OdpowiedzUsuńChyba jednak trochę tu blagi? No, ale w końcu to blog zaliczany do "literackich". SUPER !!!