Nie jestem zadowolony z wycieczki do Egiptu, ale ten wyjazd coś odmienił w moim szarym, monotonnym i w gruncie rzeczy beznadziejnym życiu. Nie, nie idzie mi o to, że tam poznałem Ewę, a po powrocie z Egiptu Ilona uzmysłowiła sobie i mnie, że łączy nas coś więcej niż tylko przyjaźń wynikająca z długoletniej znajomości, i że w czasie mojego pobytu w Egipcie Marta stała się jeszcze młodsza i piękniejsza. To cudowne kobiety, wewnątrz i zewnątrz.
Tak, na marginesie, dzięki nim coraz bardziej lubię Egipt i zastanawiam się, czy tam nie polecieć jeszcze raz, lecz nie do pięciogwiazdkowego hotelu na piaskach, tylko do Kairu, czy, lepiej, do jakiegoś mniejszego miasta i pobyć wśród zwyczajnych Egipcjan.
Pisząc o odmianie w moim życiu, miałem na myśli, że przypominają się mi dawne pragnienia, aby dokonać czegoś wielkiego, a przynajmniej czegoś znaczącego, na przykład napisać podręcznik do historii, który sprawiłby iż uczniowie polubiliby historię, lub napisać powieść. Wcześniej, kiedy czynnie uprawiałem sport, biegałem i skakałem o tyczce, chciałem zdobyć medal na olimpiadzie i później zostać trenerem, żeby innym pomagać w zdobywaniu medali. Później, po odejściu z pracy w liceum, myślałem o utworzeniu dużej firmy, gdzie pracownicy będą dużo zarabiać i z przyjemnością przychodzić do pracy.
Rzeczywistość była jednak taka, że dzieci, że choroba kochanej Marylki, że wieczny brak pieniędzy na naukę dzieci i na lekarstwa dla Marylki. Gdy materialnie stanąłem na nogi, dzięki mojej firemce "Remonty Domowe", dzieci już pokończyły studia i poszły sobie z domu, Marylka wylądowała na stałe w szpitalu psychiatrycznym, a mnie przestało się chcieć czegokolwiek.
Cały czas doskwierało mi uczucie, że moje życie to niekończąca się prowizorka, że na razie jest tak, lecz niedługo będzie inaczej, lepiej. No i ta prowizorka już się na fest utrwaliła. Teraz zastanawiam się, czy jednak nie zostało mi jeszcze trochę życia, żeby zrealizować swoje marzenia o dokonaniu czegoś wielkiego. Tylko, właśnie, co tym wielkim miałoby być?
Zazdroszczę artystom, takim jak malarze, pisarze. Wiek nie jest dla nich żadnym ograniczeniem, niektórzy właśnie w późnym wieku tworzą swe najlepsze dzieła. Wymieniam pisarzy, bo (buńczucznie) wydaje się mi, że powieść mógłbym spróbować napisać. Układać zdania potrafię, życie znam z wielu stron, z wyobraźnią też nie jest najgorzej i jakąś historyjkę dałbym radę wydumać. Fajnie byłoby otrzymać pod koniec życia Nagrodę Nobla i milion dolarów przeznaczyć na wybudowanie domu starości dla psychicznie chorych. Tylko, drobiazg, czy mam talent w dziedzinie literackiej? Nie chciałbym pisać, pisać i stworzyć chłam, o którym wyłącznie ja będę myślał, że to wartościowe dzieło. Wystarczy, że żyję jak grafoman, nie wnosząc nic ładnego i wartościowego w świat.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Pani Ania napisała w komentarzu, że nie wierzy we mnie jako emeryta. Sprawiła mi tym dużą przyjemność, bo ja sam także w to nie wierzę. Gdy myślę ile mam lat, to wydaje się mi, że ktoś sfałszował metrykę urodzenia albo że jestem efektem jakiejś pomyłki biologicznej. W środku siebie dalej jestem mistrzem Małopolski w skoku o tyczce. Gdyby jeszcze nie było luster...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Też się zastanawiałem, czy jesteś emerytem, czy to taki chwyt artystyczny:). No ale czuć spokój i liryczny dystans do życia, który jednak przychodzi z wiekiem.
OdpowiedzUsuńCo do książki, to myślę, że warto spróbować. Mam dokładnie te same przemyślenia - że chciałoby się stworzyć coś, co ludzie zapamiętają i co zmieni ich życia. I też zazdroszczę artystom, szczególnie pisarzom. Kiedy widzę w księgarni kilka półek jednego autora, który jest mojego wieku, to aż mnie coś ściska w środku;). Powoli się wszystko krystalizuje.