niedziela, 30 sierpnia 2009

JAKIM CUDEM PAN JESZCZE ŻYJE?

Znajomi zaprosili mnie na piknik, czyli grilla, do swojego letniego domku w Tyńcu. Była tam grupa młodych, wykształconych osób, w większości studentów. Rozmawiali o polityce, lecz nie o tym, co dzisiaj wyrabiają i jak się zachowują nasi wspaniali politycy. Właściwie ich rozmowy bardziej dotyczyły spraw już historycznych.
Pokłócili się, gdy zaczęli prawić na temat przedwojennych ziem polskich na wschodzie. Jeden ze studentów rzekł, że powinniśmy dziękować Stalinowi za to, że zabrał nam tereny zamieszkałe przez Ukraińców, Litwinów, Białorusinów, bo teraz my, Polacy, nie musimy się z nimi wadzić.
- Jak nas znam - dodał ów student - chcielibyśmy siłą przerobić ich na Polaków, a oni by się przed tym bronili i co chwila wybuchałyby zamieszki to antypolskie, to antyukraińskie czy antylitewskie.
- Myśląc w ten sposób - zauważył inny młodzieniec - to powinniśmy też podziękować Hitlerowi, że pozabijał Żydów. Dzięki temu nie mamy rozruchów antysemickich.
Po kilkunastu minutach wzajemnego przekonywania się, co jest lepsze: jeden naród w mniejszym pod względem terytorialnym kraju, czy więcej narodów w większym kraju, jakoś tak bezwiednie wtrąciłem:
- Państwo, w którym żyje kilka dużych grup narodowościowych, musi być rządzone twardą ręką, inaczej zacznie się lać krew.
Nie całkiem tak myślałem, ale już byłem po kilku lampkach wina i (pewnie) chciałem zwrócić na siebie uwagę.
- Znalazł się Stalin - kąśliwie odezwał się któryś z młodych.
- Pamiętam jak moja matka płakała po śmierci Stalina - rzekłem, sam nie wiem do czego zmierzając.
Teraz uświadamiam sobie, że to musiały być duże lampki wina, inaczej nie zdradziłbym, że matka płakała po śmierci tego komunistycznego tyrana.
- Dlaczego płakała?
- Wtedy wszyscy płakali z tego powodu - brnąłem, ale niezbyt daleko odbiegając od prawdy.
Patrzyli na mnie z niedowierzaniem.
- Pan żył, gdy żył Stalin?
- Żyłem, gdy żył on, i żyli jeszcze Mao Ce-Tung, Mahatma Gandhi, Charles de Gaulle - mówiłem powoli, gdyż trudno mi było przypomnieć sobie co bardziej znane nazwiska. - Żyłem, gdy jeszcze żył Herman Hesse, autor "Stepowego wilka" - dodałem, bo na ganku letniego domku widziałem tę powieść Hesse'go.
- Panie Karolu, czy pan czasem nie wypił za dużo wina? - ze śmiechem zapytała jedna z dziewcząt.
- Za mojej młodości Indie były angielską kolonią - to jeszcze sobie przypomniałem. I to - a Czomolungma była jeszcze nie zdobytym szczytem.
- To jakim cudem pan jeszcze żyje? - któremuś z młodych się wyrwało.
Nazwiska, które wymieniałem, to dla nich prehistoria. Zaś Edmund Hillary wspiął się na najwyższy szczyt ziemi w 1953 roku. 56 lat temu. Wcale nie wydaje mi się, żeby to było tak dawno temu.

1 komentarz:

  1. Odwiedziłam pierwszy raz i przeczytałam z zainteresowaniem, pozdrawiam i życzę powodzenia w głosowaniu.

    OdpowiedzUsuń