Zadzwoniłem do Maćka (mojego piętnastoletniego, nieślubnego wnuka, jeśli ktoś nie pamięta), żeby przyszedł i naprawił komputer, bo nie działa. Nie dało się go nawet uruchomić.
Okazało się, że komputer jest sprawny. Wtyczka była wyjęta z gniazdka. Nie pamiętam, abym ją wyjmował. Cóż, takie rzeczy będą mi się coraz częściej przytrafiać. Na starość trzeba być maksymalnie uważny. Odkąd jakiś czas temu wpadłem na rowerze pod auto (złamana ręka i potrzaskane żebra), miewam dni, że panicznie boję się przechodzić przez ulicę. Nie ma różnicy, czy to na pasach dla pieszych, czy poza nimi, czy to na światłach, czy bez. Boję się i już. Patrzę w lewo, patrzę w prawo, znowu w lewo, żadne auto nie jest blisko, ale wyobraźnia podpowiada mi, że zza zakrętu wyjeżdża przestępca uciekający przed policją...
Wspominam o ulicy i autach, bo akurat dzisiaj miałem momenty strachu przed przejściem na drugą stronę ulicy. Nie mogłem zejść z chodnika, jakaś psychiczna moc nie dała mi postąpić kroku do przodu. Ludzie szli tam, i stamtąd, a ja stałem przy krawężniku jak kretyn. Zdawałem sobie sprawę, że stoję jak kretyn, więc dla zmyłki zacząłem udawać, że czekam na kogoś kto ma podjechać autem. To miało wytłumaczyć moje nerwowe wypatrywanie na lewo i prawo. Aż wreszcie powiedziałem sobie:"durny Karolku, teraz!". I zrobiłem krok na ulicę i wjechał na mnie rowerzysta.
Nie jechał szybko. Lekko potrącił mnie kołem, tylko zabrudził spodnie. Student chyba, przepraszał mnie kilka razy. Byłem roztrzęsiony. Zawróciłem do domu.
W domu, w akwarium, leżała łapami do góry moja biała mysz o czerwonych oczach. Zdechła.
Żeby się uspokoić, chciałem włączyć internet i pooglądać coś zabawnego na You Tube, a tu komputer nie działa.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz