piątek, 12 marca 2010

NIE BĘDĘ JEŹDZIŁ DO KOBIERZYNA

Nie jeżdżę i nie będę już jeździł do Kobierzyna. Polubiłem ten szpital (przypominający miasteczko) z dużym parkiem. Cicho, czysto. Z rzadka widać kogoś na uliczkach czy w ogródkach. Za to nieruchome głowy w oknach, a w powietrzu wyczuwalna udręka. Od lat jeździłem do Kobierzyna przynajmniej raz w tygodniu. Będzie mi tego brakować.

Latem jeździłem tam częściej niż zimą. Marylka kochała słońce. Sama jednak nie mogła wychodzić z pawilonu do ogródka. Personelu było za mało, żeby ktoś tylko z Marylką wychodził na dwór. Więc w słoneczne dni przesiadywałem z nią na ławce z tyłu pawilonu. Marylka jak kocica wygrzewała się w słońcu, jakby brała prysznic, obracała się to twarzą do słońca, to plecami, jednym bokiem, drugim bokiem.

Gdy jeszcze była zdrowa marzyła o wyjeździe do ciepłych krajów. Ale wtedy było to niemożliwe. Pokazywałem jej moje zdjęcia robione w Egipcie. Już nie wiedziała co to jest.

Spopieliłem ciało Marylki. Tak jak chciała, bo bardzo się bała, że zostanie pochowana żywa i obudzi się w grobie, w trumnie, z ciężką ziemią nad sobą. Teraz, zamiast do Kobierzyna, będę często chodził na Salwator. Piękny cmentarz, z dala od ruchu ulicznego, w niektóre dni widok na szczyty Tatr.

Na ścianie, gdzie umieszczane są urny, zarezerwowałem miejsce na swoje prochy, tuż obok Marylki. Zapłacone, zaklepane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz