Taki przyszedł mi do głowy pomysł na koniec świata: pada śnieg tydzień, pada dwa tygodnie, pada nieprzerwanie miesiąc, pada dwa miesiące... Piękne puchowe płatki lecą z nieba i lecą. Ludzie nie nadążają z uprzątaniem śniegu. Drogi zasypane, tory zasypane, samoloty unieruchomione na lotniskach. Dopóki można, mieszkańcy miast ryją tunele na chodnikach, ale w końcu śniegu nie ma gdzie odgarniać. Ulice zasypane do pierwszego, drugiego piętra. W sklepach nie ma towaru. Do mieszkań nie dochodzi prąd, gaz, przestają działać radia i telefony. A śnieg dalej pada... Ludzie walczą o miejsca na najwyższych piętrach, zjadają się wzajemnie. Po kilku miesiącach opadów ziemia jest jedną wielką kulą śniegu.
Nie, to nie jest humanitarny koniec świata. Może piękny? Też nie. Tam, gdzie cierpienie, nic nie jest piękne. Już lepiej gdyby w ziemię uderzyła wielka planetoida i wywołała wielkie tsunami na oceanach, którego fale przetoczyłyby się przez wszystkie kontynenty. Nikt by nie ocalał. Jeszcze lepiej, gdyby z jakiegoś powodu siła przyciągania ziemi przemieniła się w siłę odpychającą ziemi. Wszyscy ulatujemy w przestworza. Na wysokości 8 - 10 kilometrów dusimy się z braku tlenu. Stosunkowo szybka śmierć, sprawiedliwa, bo wszyscy umierają na to samo, śmierć estetyczna. Ciekaw jestem, jak długo w kosmosie ulegałyby rozkładowi nasze ciała?
Na prawdziwie humanitarny koniec świata ludzie mogliby się umówić. Nie rodzimy dzieci. Starzy umierają, następnych pokoleń nie ma. Bez nas, bez naszych zmysłów, oczu, inteligencji, nie ma świata, choć faktycznie cała ta tzw. natura dalej pozostałaby. Trzeba byłoby zorganizować światowe referendum. Jeśli 60% ludzkości byłoby za takim końcem świata, rządy wszystkich krajów zostałyby zmuszone do wykonania woli większości Ziemian. A jeśli ktoś, mimo to, nie uległby presji większości i dalej rodził dzieci? Zawsze się znajdą "łamistrajki". Co z nimi wówczas zrobić?
Ciekawe, jaki byłby wynik takiego światowego referendum?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz