Przychodzi chwila-moment, jakaś zapaść fizyczna, i leżę na plecach. Jestem powalony. Nie dzieje się to jednak bez przyczyny, tylko, kiedy się zastanowić, przyczyna jest tak błaha, że efektem nie powinno być zwalanie mnie z nóg. Jeśli jeszcze trzeźwiej pomyśleć o niej, tej zwalającej z nóg przyczynie, i porównać ją z kłopotami innych, poważnymi chorobami, śmiercią kogoś bliskiego, poważnymi tarapatami finansowymi, to to, jak reaguje mój mózg, moje ciało, moja dusza, można uznać za chorobę.
Więc może to jest choroba? Zwłaszcza, że człowieka nachodzą myśli nawet o samobójstwie, zastanawia się jak to zrobić estetycznie, bezkrwawo, bezboleśnie, słowem: elegancko. Nie chcę, żeby dzieci czy wnuki, a choćby i obcy ludzie, oglądali moje padło w jakimś opłakanym stanie.
Dziwne, bo stać mnie na psychiczną wiwisekcję, wydaje się mi że w sposób rozumny, a mimo to reaguję jak idiota. Wszystko mi sprawia ból. Dźwięk z klatki schodowej, słońce, śnieg, głos spikerki tv, muzyka, rozmowa z kimkolwiek przez telefon. A, żeby mnie w tym czasie ktoś odwiedził, nie wyobrażam sobie, słuchawki domofonu nie podnoszę i nie podchodzę do drzwi, słysząc dzwonek.
Zdaje się, że Ilonka pogniewała się na mnie. Nie potrafiłem jej wytłumaczyć, że nie mogę nikogo widzieć.
- Ale to przecież ja? - mówiła z ogromnym zdumieniem przez telefon (ostatni odebrany), bo dwa dni wcześniej przebywaliśmy z sobą kilka godzin, było miło, uczuciowo, przyjacielsko. - To przecież ja, Karol.
Zastanawiam się, czy błahe przyczyny, z powodu których co jakiś czas dopada mnie zapaść, że, nie licząc bólu, niemal przestaję istnieć, nie jest objawem czegoś poważniejszego? Napisałem: nie licząc bólu. Brak logiki. Przecież w tym czasie tak naprawdę to nic innego nie odczuwam, tylko, właśnie, ból, tylko on się liczy. Nie chcę już o tym myśleć. Przez tydzień mnie to trzymało. Że teraz włączyłem komputer (rozplątując te wszystkie pieprzone kable, które się same z siebie zwijają, zawijają, plączą, robią się krótsze i podmieniają się im wtyczki), to już wielki sukces.
Włączyłem i napisałem tych parę słów na blogu, i jednocześnie myślę, że po co puszczam w obieg takie bzdety? Kogo obchodzi stan uczuciowy jakiegoś emeryta z Krakowa?
Na dodatek ukrywam to jedyne, co mogłoby może zaciekawić kilkoro miłych osób czytających bloga staruszka (dla odmiany stan rozrzewnienia; dawniej się mówiło: jak stara baba, a dzisiaj baby inne, mocniejsze). A więc ukrywam to, co mnie doprowadziło do zapaści psychicznej.
Dobrze. Niech później nawet żałuję, że to wyjawiłem, bo niektórych pewnie zniechęcę do siebie, albo będą odczuwać obrzydzenie, albo dojdą do wniosku iż jestem zwyczajny koziołek z Pacanowa.
"Lato, słońce, ciepło. Mam na sobie jasne, luźne spodnie, na stopach sandały. Jestem na ulicy Grodzkiej w Krakowie. Idę od Wawelu do Rynku. Bardzo chce mi się sikać. Wchodzę do lokali przy ulicy. Wszędzie akurat ustępy zajęte. Sikać chce mi się coraz bardziej, idę coraz szybciej. Naciskam klamki bram kamienic. Zamknięte. Tam, gdzie otwarte, są ogródki barów, pełno ludzi. Wchodzę na Rynek i kieruję się do Wierzynka, myśląc, że tam na pewno znajdę wolną kabinę. Lecz portier w mundurze nie wpuszcza mnie do restauracji, bo jestem w sandałach. Poczułem się jak niegodny tego lokalu oberwaniec, ostatecznie byłem bliski zapaskudzenia posadzki, popuściłem już kroplę w spodenki. Mam nadzieję, że jej nie widać w kroczu jasnych spodni. Boję się, że zaraz cały przód spodni miał mokry i wszyscy będą się na mnie gapić. Jedyna nadzieja, że zdążę do publicznego szaletu na drugim końcu Sukiennic. Biegnę szybko i mocno jak dwudziestolatek. Slalom pomiędzy ludźmi, którzy dziwią się, że ktoś w moim wieku potrafi jeszcze tak mocno biegać. Następna kropla. Kilka sekund, a palce zacisnę na członku, żeby się nie zlać. Szalet! Zbiegam po schodach. Wciskam się na drugiego do pisuaru. Starszy pan spogląda na mnie z gniewem, pewnie przekonany, że jestem gejem, gdyż mój członek jak zawsze stojący (zaszłość, efekt porażenia prądem podczas naprawy żyrandola). Wyjmuję w ostatniej chwili i... Ulga bliska orgazmowi. Sikam, sikam, sikam z zamkniętymi oczami. Uśmiecham się, bo przychodzi mi do głowy, że czasami taka prosta i powtarzana tysiące razy czynność fizjologiczna może dać tyle radości. Opróżniłem pęcherz do dna." I obudziłem się na kanapie.
Za chwilę zadzwoniła Ilona i powiedziała:
- Właśnie ubrałam się i jadę do ciebie.
Głupi i mało oryginalny sen, a w następstwie lawina bólu. O co tu biega?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
mam podobne dni
OdpowiedzUsuńpozdrawiam miło
Własnie 2 dni temu byłam na pogrzebie Ojca koleżanki, który się powiesił /długi pozostawił do spłacenia jedynaczce/. Ale jeśli gdzieś tam z Góry widział jak to przeżyła, to sam natychmiast się zgłosił u bramy piekieł !
OdpowiedzUsuńFajny jesteś, mądry, masz poczucie humoru , a sny o sikaniu /nawala prostata?/ normalne, ból też. Mam nadzieję,że Ilona coś poradziła na tę psychiczno-fizyczną zapaść.