Gdy Ewa wychodziła z mieszkania, o pierwszej czy drugiej w nocy, już czułem się źle. Lekki ból z tyłu głowy, zimne dreszcze, w ogóle roztrzepotanie całego ciała. Zażyłem dwie tabletki nasenne z mojego samobójczego zapasu tabletek i usnąłem.
Rano nie miałem siły wstać z łóżka. Gorączka, tak na wyczucie, około 39 stopni. Znam swój organizm i nie muszę sprawdzać termometrem ile mam stopni. Zwlokłem się z łóżka i, wspierając się o ściany, doszedłem do łazienki. Ciemnożółty mocz upewnił mnie, że w moim organiźmie źle się dzieje. Pomyślałem, że przyjdzie Marta i pójdę z nią do mojej lekarki. Kiedy nadeszła pora przyjścia Marty i jej nie było, przypomniałem sobie, że tego dnia Marta nie ma "pracy" u mnie, dopiero jutro. Więc zamówiłem przez telefon wizytę domową. Chyba piętnaście minut musiałem przekonywać biuralistkę z recepcji, że nie mam siły przyjść do przychodni, nim wreszcie łaskawie i ze złością oświadczyła, że pani doktor przyjdzie do mnie za dwie godziny.
Postanowiłem wypić w międzyczasie gorące mleko z miodem. Odkręciłem nakrętkę butelki z mlekiem i natychmiast dobiegł mnie smród skisłego mleka. Inni mają to za kwaśne mleko i lubią je pić. Mnie natomiast smród skisłego mleka przypomina, jak to przed wiekiem moja kochana Marylka była Kleopatrą, a ja Markiem Antoniuszem. Marylka umyśliła sobie, że dla poprawy urody i zdrowia musi wykąpać się w kozim mleku. Że takowego nie było, poprzestała na mleku od krowy. Zamówiła w sklepie dwie aluminiowe banie mleka, które przywiózł i przyniósł do domu syn dozorcy. Podgrzaliśmy mleko w baniach i wlałem je do wanny. Marylka jeszcze chciała, żeby, gdy będziemy siedzieć w wannie, obsługiwał nas syn dozorcy. On się na to chętnie, nawet bardzo chętnie, zgodził, lecz uznałem iż to już przesada i kazałem chłopakowi wyjść. To było niedługo po ślubie i uznałem, że Marylka wymyśliła nową zabawę erotyczną, aby pobudzić nasze zmysły do kochania, bo wtedy ciupcialiśmy się (jeżeli kogoś razi "ciupcianie", trudno, lecz tak to sobie nazywaliśmy) kilka razy w ciągu dnia. Nie zdawałem sobie sprawy, że to był początek choroby Marylki. Ona w wannie z mlekiem przemieniała się w prawdziwą Kleopatrę, gdy ja, Marek Antoniusz, wiedziałem, że jestem nauczycielem historii w liceum Karolem Trzaską. Że poważny profesor historii godził się na takie rzeczy? Byłem tak zakochany w Marylce, że gdyby chciała zgodziłbym się być chłopem pańszczyźnianym i kąpać się z nią w gnojówce. Zresztą, tak na marginesie, dawnymi laty francuscy arystokraci zażywali kąpieli w gnojówce, żeby wyleczyć się z syfilisa. Wysoka temperatura i, widocznie, jakieś inne właściwości gnojówki zabijały bakterie tej choroby wenerycznej.
Mleko w wannie stało dwa dni. Później Marek Antoniusz musiał się zająć usuwaniem skisłego mleka, które w połączeniu z płynami do kąpieli, szamponami, przybrało postać błota. Rury trzeba było kręciołkiem przetykać. W domu przez dwa tygodnie śmierdziało skisłym mlekiem. Od tego czasu nie piję kwaśnego mleka.
Doktor Bełtowska zbadała mnie i stwierdziła:
- Grypa, panie Karolu. Trzeba poleżeć kilka dni.
- Zwykła czy świńska? - zapytałem.
- Tego nie mogę orzec. Na wszelki wypadek zapiszę panu antybiotyk. Gdy będzie pan miał gorączkę czterdzieści stopni, trzeba wezwać pogotowie. Ma panu kto kupić lekarstwa?
- Tak - niedługo miała przyjść, jak codziennie od mojego powrotu z Egiptu, Ilona Małkowska.
Po wyjściu lekarki na myśl, że za chwilę przyjdzie Ilona i, zanim się zacznie..., będzie hałasować myjąc gary i odkurzając (miała fioła na punkcie porządków; przeszkadzało jej, na przykład, kiedy krzesła były nierówno dosunięte do stołu), poczułem się jeszcze bardziej chory.
Szybko do niej zatelefonowałem. Na szczęście jeszcze nie wyszła z domu.
- Ilona, przed chwilą była u mnie lekarka. Mam grypę. Nie przychodź do mnie bo się zarazisz.
- W tym roku już chorowałam na grypę. Jestem uodporniona.
- Ale to może być świńska grypa. Lekarka powiedziała, że jeśli gorączka nie zejdzie w ciągu kilku godzin - kłamałem -muszę wezwać pogotowie i zabiorą mnie do szpitala.
- To tym bardziej powinnam być przy tobie.
- Nie. Jeszcze przeniesiesz zarazki na Foksi. Słyszałem, że psy łatwo łapią świńską grypę i źle się to dla nich kończy.
- Taak? - Ilona przestraszyła się.
- Zdychają... - Szybko poprawiłem - umierają w ciągu doby.
- A taką miałam dzisiaj ochotę.
I zaraz telefon do Ewy z wiadomością o grypie.
- Kupiłam maseczki na twarz - odpowiedziała bagatelizującym tonem.
- W maseczkach będziemy to robić?
- Karolu, ty jak dziecko, maseczki będziemy mieć na twarzy.
- Nie, Ewa. Będziesz mi przypominać pracownicę służby zdrowia, a opowiadałem ci, co jedna z takich pracownic, pani psycholog, robiła ze mną, kiedy mnie poraził prąd. To nie było przyjemne doświadczenie - znowu skłamałem.
- Przestanę cię pociągać?
- Właśnie. Tak się może stać.
To Ewę przestraszyło. Nie przyjdzie.
Ciężej było z Martą.
- Panie Karolu (cały czas byliśmy per "pani", "pan", bo mimo pewnej zażyłości pozostajemy jednak w stosunku pracobiorca - pracodawca; trochę dokładam do stawki godzinowej PCK), pieprzę grypę.
Upierała się, że przyjdzie mimo wszystko. Musiałem stanowczo, trochę podnosząc głos, sprzeciwić się temu.
- Ale podpisze mi pan, że byłam w pracy?
- Oczywiście, podpiszę.
Zadzwoniłem do taxi, żeby zrealizować recepty. Bez problemu.
Dwa dni siedzę sam w domu. Na przemian oglądam telewizję, czytam książkę, słucham muzyki. Właśnie w tej chwili, gdy to piszę, słyszę lato z "Czterech pór roku". Świat bez kobiet jest piękny i spokojny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oo tak, jedna z moich ulubionych notatek :) Oo tak!
OdpowiedzUsuńTaaa, ale po chorobie , to kobitki wrócą i zamiast lekarstw będą, przepraszam za wyrażenie...używane! :) Dobrze jednak, że trochę tej przerwy w sekscesach autora bloga nastąpiło, bo mnie tu z zazdrości trafia!
OdpowiedzUsuń