Nieoczekiwanie zatelefonowała Katarzyna. Zazwyczaj to pisała e-mailem, zdawkowo, że była tu, tam, pytała jak zdrowie mamy, czy czegoś nie potrzebuję. A dzisiaj telefon.
- Ojciec - zaczęła stanowczo - postanowiłam zafundować ci miesięczną wycieczkę do dowolnego, wybranego przez ciebie miejsca.
- Wiesz, że nie lubię się przemieszczać - powiedziałem.
- Nigdy nie byłeś gdzieś, gdzie jest całkiem inaczej niż w Polsce. Nigdy nie podróżowałeś, więc tak naprawdę to nie wiesz, czy lubisz się przemieszczać, czy nie lubisz. Żeby powiedzieć, że się czegoś nie lubi, trzeba to coś poznać. - Katarzyna potrafiła logicznie myśleć.
Fakt. Nie podróżowałem, bo my, wychowani i żyjący w PRL-u, nie podróżowaliśmy. Byłem w NRD i na Węgrzech, w Budapeszcie, ale to nie była żadna zagranica. Kraje Układu Warszawskiego niezbyt się różniły od siebie, za wyjątkiem ZSRR. Wszędzie było szaro, biednie, brudno i beznadziejnie. A w Rosji to już czarna rozpacz, tak źle, że dla Rosjan to my, Węgry, Polska, byliśmy bogatym i wolnym Zachodem, jak dla nas były RFN, Francja, Austria.
Od dwudziestu lat, odkąd przekraczanie przez Polaków europejskich granic stało się możliwe bez błagania o paszport i wizy, moje pokolenie zostało wyłączone z przyjemności jeżdżenia do innych państw. Nie nauczyliśmy się angielskiego, nie mieliśmy pieniędzy i nie byliśmy na tyle młodzi, żeby jeździć do Anglii czy Włoch na zarobek.
Teraz, gdy czasami myślę o podróżach, to chciałbym odbywać je w super wygodnych warunkach, samolot, dobre hotele, ciepłe kraje, gotówka w kieszeni. Lecz to jest niemożliwe. Poza tym to już nie są prawdziwe podróże. Do Ameryki osiem, dziesięć godzin, do Afryki trzy, cztery godziny. A tam, na miejscu, wszędzie podobne do siebie hotele, takie samo jedzenie i jakby jedni i ci sami ludzie. Przecież w egipskich kurortach nie poznam Egipcjan, w Meksyku nie wypiję piwa z Meksykaninem z małego miasteczka. Tubylcy są jakby drutem kolczastym odgrodzeni od turystów.
Dwutygodniowa podróż statkiem, później wyprawa piechotą, pirogą, ostatecznie autem terenowym, w jakieś trudno dostępne miejsce, to rozumiem. Ale kto się teraz tak przemieszcza? Jeśli ktoś ma pieniądze i pragnie zobaczyć coś odleglejszego i mniej banalnego od tego, co proponują biura turystyczne, proszę bardzo, jest do wynajęcia awionetka i śmigłowiec.
Prawdziwe podróże już się skończyły. Wszystko zostało odkryte, zadeptane i zaśmiecone, nawet niedostępne do niedawna Himalaje. Niedawno zorganizowano akcję oczyszczania tych gór z butelek po wodzie mineralnej, z puszek po coca coli, z toreb foliowych, z tego wszystkiego, czego natura nie jest w stanie przetrawić. Zebrano wiele ton śmieci. Z najbardziej znanych i najpiękniejszych plaż codziennie o świcie ekipy śmieciarzy sprzątają po wczorajszych plażowiczach. Nie ma już dziewiczych miejsc.
Ludziom z pokolenia po mnie mało co zostało do odkrycia. Ot, gdzieś tam, jakiś jeszcze nie splądrowany grobowiec, czy jaskinia z kośćmi naszego przodka, który, okazało się, już posługiwał się kołem, a nie, jak dotąd naukowcy uważali, że koło to wynalazek Forda.
Trochę mi żal obecnych młodych. Pod względem odkryć najbliższe lata będą jałowe. Dopiero ich wnuki będą eksplorować kosmos i ludzki mózg. W jednym i drugim są niesamowite miejsca do odkrycia. Aż ciarki mnie przechodzą, gdy pomyślę, że odkryjemy w kosmosie inną cywilizację, a w nas samych, na przykład, możliwość przemieszczania się w czasie.
Wracam do propozycji Katarzyny.
- Gdzie, uważasz, powinienem pojechać? - zapytałem.
- Ojciec, gdziekolwiek. Przecież nigdzie nie byłeś - rzekła ze złością. - Nie chciałbyś, dajmy na to, zobaczyć Paryża?
- Kasiu, znam Paryż. Luwr, Wieża Eiffla, katedra Notre Dame, Łuk Triumfalny.
- Co innego znać z książek i fotografii, a co innego zobaczyć na własne oczy - denerwowała się Katarzyna.
- Kiedy na fotografiach wszystko jest ładniejsze - stwierdziłem. - Po co mi oglądać brzydsze oryginały?
- Dobrze, dobrze. Wszystko wiesz, wszystko znasz. Jak dawniej - Katarzyna nawiązała do naszych rozmów, a raczej kłótni, w Polsce. - To poleć na jakąś tropikalną wyspę - zaproponowała. - Będziesz się przez miesiąc wylegiwał pod palmą, służba cię będzie obsługiwać. To chyba lubisz?
- Ja się tutaj, w Krakowie, wyleguję do woli.
- Wiesz co, ojciec, ja do ciebie z sercem, mimo wszystko, a ty cały czas jakbyś mi łaskę robił.
Coś jakby trzask odkładanej słuchawki, tak mi to w uszach zabrzmiało. Głupio mi się zrobiło. Bo rzeczywiście, Katarzyna chce coś miłego sprawić dla mnie, a ja tak jak ona właśnie powiedziała. Postanowiłem natychmiast do niej zatelefonować i przeprosić, ale nim to zrobiłem, Katarzyna znowu zadzwoniła.
- Coś nam przerwało - skłamała. - Wiesz co, staruszku, przemyśl, co ci powiedziałam, wybierz sobie jakieś miejsce na miesiąc pobytu. Ja wszystko za ciebie załatwie, ty tylko wsiądziesz do samolotu. Odezwę się za tydzień. Zgoda?
- Zgoda.
Dlaczego nie zaproponowała, żebym przyleciał do niej, do Chicago? Albo dlaczego ona nie chce się wybrać ze mną na rajską wyspę?
Oto odpowiedź: znamy się. Z Chicago wróciłbym po tygodniu, a rajska wyspa szybko przemieniłaby się w piekielną wyspę.
- Ojciec - zaczęła stanowczo - postanowiłam zafundować ci miesięczną wycieczkę do dowolnego, wybranego przez ciebie miejsca.
- Wiesz, że nie lubię się przemieszczać - powiedziałem.
- Nigdy nie byłeś gdzieś, gdzie jest całkiem inaczej niż w Polsce. Nigdy nie podróżowałeś, więc tak naprawdę to nie wiesz, czy lubisz się przemieszczać, czy nie lubisz. Żeby powiedzieć, że się czegoś nie lubi, trzeba to coś poznać. - Katarzyna potrafiła logicznie myśleć.
Fakt. Nie podróżowałem, bo my, wychowani i żyjący w PRL-u, nie podróżowaliśmy. Byłem w NRD i na Węgrzech, w Budapeszcie, ale to nie była żadna zagranica. Kraje Układu Warszawskiego niezbyt się różniły od siebie, za wyjątkiem ZSRR. Wszędzie było szaro, biednie, brudno i beznadziejnie. A w Rosji to już czarna rozpacz, tak źle, że dla Rosjan to my, Węgry, Polska, byliśmy bogatym i wolnym Zachodem, jak dla nas były RFN, Francja, Austria.
Od dwudziestu lat, odkąd przekraczanie przez Polaków europejskich granic stało się możliwe bez błagania o paszport i wizy, moje pokolenie zostało wyłączone z przyjemności jeżdżenia do innych państw. Nie nauczyliśmy się angielskiego, nie mieliśmy pieniędzy i nie byliśmy na tyle młodzi, żeby jeździć do Anglii czy Włoch na zarobek.
Teraz, gdy czasami myślę o podróżach, to chciałbym odbywać je w super wygodnych warunkach, samolot, dobre hotele, ciepłe kraje, gotówka w kieszeni. Lecz to jest niemożliwe. Poza tym to już nie są prawdziwe podróże. Do Ameryki osiem, dziesięć godzin, do Afryki trzy, cztery godziny. A tam, na miejscu, wszędzie podobne do siebie hotele, takie samo jedzenie i jakby jedni i ci sami ludzie. Przecież w egipskich kurortach nie poznam Egipcjan, w Meksyku nie wypiję piwa z Meksykaninem z małego miasteczka. Tubylcy są jakby drutem kolczastym odgrodzeni od turystów.
Dwutygodniowa podróż statkiem, później wyprawa piechotą, pirogą, ostatecznie autem terenowym, w jakieś trudno dostępne miejsce, to rozumiem. Ale kto się teraz tak przemieszcza? Jeśli ktoś ma pieniądze i pragnie zobaczyć coś odleglejszego i mniej banalnego od tego, co proponują biura turystyczne, proszę bardzo, jest do wynajęcia awionetka i śmigłowiec.
Prawdziwe podróże już się skończyły. Wszystko zostało odkryte, zadeptane i zaśmiecone, nawet niedostępne do niedawna Himalaje. Niedawno zorganizowano akcję oczyszczania tych gór z butelek po wodzie mineralnej, z puszek po coca coli, z toreb foliowych, z tego wszystkiego, czego natura nie jest w stanie przetrawić. Zebrano wiele ton śmieci. Z najbardziej znanych i najpiękniejszych plaż codziennie o świcie ekipy śmieciarzy sprzątają po wczorajszych plażowiczach. Nie ma już dziewiczych miejsc.
Ludziom z pokolenia po mnie mało co zostało do odkrycia. Ot, gdzieś tam, jakiś jeszcze nie splądrowany grobowiec, czy jaskinia z kośćmi naszego przodka, który, okazało się, już posługiwał się kołem, a nie, jak dotąd naukowcy uważali, że koło to wynalazek Forda.
Trochę mi żal obecnych młodych. Pod względem odkryć najbliższe lata będą jałowe. Dopiero ich wnuki będą eksplorować kosmos i ludzki mózg. W jednym i drugim są niesamowite miejsca do odkrycia. Aż ciarki mnie przechodzą, gdy pomyślę, że odkryjemy w kosmosie inną cywilizację, a w nas samych, na przykład, możliwość przemieszczania się w czasie.
Wracam do propozycji Katarzyny.
- Gdzie, uważasz, powinienem pojechać? - zapytałem.
- Ojciec, gdziekolwiek. Przecież nigdzie nie byłeś - rzekła ze złością. - Nie chciałbyś, dajmy na to, zobaczyć Paryża?
- Kasiu, znam Paryż. Luwr, Wieża Eiffla, katedra Notre Dame, Łuk Triumfalny.
- Co innego znać z książek i fotografii, a co innego zobaczyć na własne oczy - denerwowała się Katarzyna.
- Kiedy na fotografiach wszystko jest ładniejsze - stwierdziłem. - Po co mi oglądać brzydsze oryginały?
- Dobrze, dobrze. Wszystko wiesz, wszystko znasz. Jak dawniej - Katarzyna nawiązała do naszych rozmów, a raczej kłótni, w Polsce. - To poleć na jakąś tropikalną wyspę - zaproponowała. - Będziesz się przez miesiąc wylegiwał pod palmą, służba cię będzie obsługiwać. To chyba lubisz?
- Ja się tutaj, w Krakowie, wyleguję do woli.
- Wiesz co, ojciec, ja do ciebie z sercem, mimo wszystko, a ty cały czas jakbyś mi łaskę robił.
Coś jakby trzask odkładanej słuchawki, tak mi to w uszach zabrzmiało. Głupio mi się zrobiło. Bo rzeczywiście, Katarzyna chce coś miłego sprawić dla mnie, a ja tak jak ona właśnie powiedziała. Postanowiłem natychmiast do niej zatelefonować i przeprosić, ale nim to zrobiłem, Katarzyna znowu zadzwoniła.
- Coś nam przerwało - skłamała. - Wiesz co, staruszku, przemyśl, co ci powiedziałam, wybierz sobie jakieś miejsce na miesiąc pobytu. Ja wszystko za ciebie załatwie, ty tylko wsiądziesz do samolotu. Odezwę się za tydzień. Zgoda?
- Zgoda.
Dlaczego nie zaproponowała, żebym przyleciał do niej, do Chicago? Albo dlaczego ona nie chce się wybrać ze mną na rajską wyspę?
Oto odpowiedź: znamy się. Z Chicago wróciłbym po tygodniu, a rajska wyspa szybko przemieniłaby się w piekielną wyspę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz