sobota, 25 lipca 2009

AMERYKAŃSKI SEN

Czym są sny? Czy coś zwiastują? Czy odnoszą się do przeszłości? Czy w ogóle cokolwiek odzwierciedlają z realnego życia?

Wiele ludzi przechodzi okres, w którym interesują się swoimi snami. Rozpamiętują je, zapisują, z senników dowiadują się co znaczy, gdy śnią się pieniądze, a co znaczy gdy śni się zmarły krewny. Zazwyczaj po niedługim czasie przechodzi im zainteresowanie snami, bo widzą, że sen swoje, a życie na jawie swoje. Jedno na drugie nie ma żadnego przełożenia. Naukowcy badający mózgi nie potrafią odpowiedzieć, po co człowiek śni, jaką funkcję spełnia sen.

Są ludzie, którym często się coś śni, i tacy, którzy w ogóle nie miewają snów. Większości śni się coś od czasu do czasu. Ja należę do tych ostatnich.

Miewałem różne sny: wojenne, z bitwami, w których brałem udział, bardzo realistyczne i logiczne (na przykład obudziłem się w połowie bitwy, a będąc ciekaw jak się bitwa zakończy, z powrotem usypiałem i bitwa toczyła się dalej od przerwanego momentu); erotyczne, z realnymi fizycznymi doznaniami przyjemności; przykre, w których doznawałem jakichś upokorzeń, i budziłem się w przygnębiającym nastroju, który trwał kilka godzin. Wesołych snów nie pamiętam, pewnie takich nie doświadczyłem.

Nie przywiązuję żadnej wagi do snów. Jak napisałem: sen swoje, a życie na jawie swoje. Jednak niedawno śniło mi się coś tak niezwykłego, że (czego nigdy nie robiłem) zaraz po obudzeniu zapisałem ten sen. Zdaje się, że oddałem go wiernie, w każdym razie tak, jak potrafiłem. Niezwykłość tego snu polega nie tylko na tym, że odnosi się do całkiem innego, niż ten w którym żyję, kręgu kulturowego (jestem w nim czarnym, amerykańskim chłopcem mieszkającym w Stanach Zjednoczonych), ale że był niezwykle realny pod względem psychologicznym, uczuciowym i faktograficznym. To nie były majaki. To były realne doznania przeniesione z jednego człowieka do drugiego. Umyślnie nie piszę: jakby przeniesione…
Wierzę, że ten czarny, amerykański chłopiec żyje i że naprawdę przydarzyło się mu to, co niżej napisałem. Życzę mu spełnienia swoich pragnień.

Byliśmy dwoma zafajdanymi czarnuchami, ja i on, po dziesięć, dwanaście lat najwyżej, i jeszcze było dziecko, dokładnie to mniej niż dziecko ale więcej niż niemowlę, w jakichś niby smarkach, jakby w wodach płodowych, lecz to nie były wody płodowe tylko dziecko było chore i całe zaropiałe, i ja krzyczałem do tego drugiego, takiego samego nędznego czarnucha jak ja, który jeśli nie był moim bratem z tej samej matki to jakby nim był, nikogo tam bliższego nie miałem, on i to dziecko, no i jeszcze czarny policjant, który wiedział, że jesteśmy dwoma skurwysyńskimi czarnuchami i na razie tylko pięścią walił nas po pyskach, żebyśmy się jego bali i w ogóle bali, bo był przekonany, że wcześniej czy później musi nas zamknąć, za to że ukradliśmy, pobiliśmy, zabiliśmy, a najpewniej za to wszystko naraz, gdyż z nas musiały wyrosnąć takie same czarnuchy, jak te, które tylko zapełniają więzienia, i policjant wiedział, że my już zjeżdżamy w dół, i gdy nas bił to także ze złości, że jesteśmy skurwielami, których będzie musiał osobiście zamknąć do mamra albo zastrzelić, a kiedy nas walił mocniej niż zwykle to już z innej złości, takiej bardziej na samego siebie, że nic nie może zrobić aby z nami stało się inaczej. Jako policjant był lepszym czarnuchem, miał auto z szerokimi oponami i policyjnym migającym światłem, czystą koszulę z policyjną gwiazdą i miał dwa pokoje za drzwiami baraku, gdzie po służbie zapijał się, prosto z butelki, że musi bić takich pętaków jak my dwaj, że musi bić abyśmy jak najpóźniej bili i zabijali innych, że musi bić chociaż wcale tego nie chce, bo tak naprawdę to pragnąłby, żebyśmy byli tacy jak biali chłopcy z domów, wokół których rosły równo przystrzyżone trawniki, żebyśmy chodzili do szkoły i jeździli na deskorolkach, ale na to wszystko było już za późno. Ja krzyczałem do tego drugiego, który jakby był moim bratem, żeby zaniósł dziecko do szpitala, bo ono umrze, i krzycząc uzmysłowiłem sobie, że szpital jest daleko i tylko policjant, ten czarny porządny policjant, może zawieźć dziecko do szpitala, nasze, bo to dziecko stało się nasze jak gdybyśmy byli jego rodzicami i braćmi jednocześnie, ale w tej samej chwili zdałem sobie sprawę, że policjant nie zawiezie dziecka do szpitala, bo nie będzie mu się chciało wozić do szpitala kogoś, kogo później i tak będzie zmuszony zastrzelić albo zamknąć w więzieniu, że dla niego to zwykła strata czasu i robienie sobie kłopotów na przyszłość, lepiej niech to umrze, tak będzie dla wszystkich najlepiej, lecz ja się zaparłem że pójdę do policjanta i powiem mu zwyczajnie, tak zwyczajnie jak rozmawiają biali na swoich wystrzyżonych trawnikach, gdyż dotąd nigdy w taki sposób nie mówiliśmy do siebie, tylko on na nas klął i my na niego. Uznałem, że takie zwyczajne mówienie może poruszyć naszego policjanta, był tak samo nasz jak i to dziecko, mogliśmy być jego młodszymi braćmi lub dziećmi, i kto wie czy nie, skoro nie znaliśmy naszych ojców, tak zwyczajnie powiedzieć do niego, bo żadne prośby i błagania nie miałyby sensu, już tyle razy prosiliśmy go i później oszukiwali, kupił nam piłkę do kosza a my tą piłką wybiliśmy mu szyby w baraku, kupił nam deskorolki to nasraliśmy na nie i zostawili pod jego drzwiami. Do policjanta, do tych jego drzwi, za którymi po służbie siedział i pił whisky, droga prowadziła wąwozem, po bokach brudny piach, śmieci, puszki po coca-coli i piwie, już miałem ułożone w głowie, że powiem zwyczajnym, lecz poważnym głosem, żeby zawiózł dziecko do szpitala bo inaczej ono umrze, a w zamian, gdy to zrobi, ja i ten drugi, który jakby był moim bratem, obiecujemy, że policjant nigdy więcej nie będzie miał z nami kłopotów, że znajdziemy sobie pracę i zarobimy na czyste ubrania, może takie białe koszulki z krótkimi rękawami i z kieszonkami na piersi, i do tych kieszonek włożymy długopisy, jak to robią biali chłopcy z domów, gdzie są równo przystrzyżone trawniki, gdzie nie walają się zgniecione puszki, i później będziemy cały czas pracować aż zostaniemy bogatymi i też zamieszkamy w domach z równo przystrzyżonymi trawnikami. Postanowiłem to powiedzieć i naprawdę dotrzymać słowa, dokonać tego wszystkiego dla policjanta, żeby wiedział i pamiętał, że wtedy warto było odwieźć do szpitala nasze dziecko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz